1. Home
  2. »
  3. Do poczytania

Nie­wie­le ist­nie­je w naszej kul­tu­rze podob­nie zna­nych i cele­bro­wa­nych wytwo­rów arty­stycz­nych jak kolę­dy i pasto­rał­ki. Te nie­wiel­kie utwo­ry muzycz­ne zwią­za­ne ze świę­ta­mi Boże­go Naro­dze­nia zro­bi­ły osza­ła­mia­ją­cą karie­rę i nie ma chy­ba w naszym kra­ju czło­wie­ka, któ­ry nie potra­fił­by zanu­cić kil­ku wer­sów jed­nej z dzie­się­ciu naj­po­pu­lar­niej­szych kolęd. Co sta­no­wi o sile kolęd? Świę­ta Boże­go Naro­dze­nia w hie­rar­chii kościel­nych świąt sto­ją niżej od obrzę­dów wiel­ka­noc­nych, ale to one są bar­dziej żywio­ło­we, peł­ne wymow­nej sym­bo­li­ki i, co tu ukry­wać, znacz­nie bar­dziej komer­cyj­ne. Takie uwa­run­ko­wa­nia i dłu­go­wiecz­na tra­dy­cja wspól­ne­go śpie­wu przy wigi­lij­nym sto­le powo­du­ją, że kolę­dy prze­trwa­ły, co wię­cej, ewo­lu­owa­ły i czę­ścio­wo zmie­ni­ły swój pier­wot­ny charakter.

Manuskrypt kolędy Cicha noc
Manu­skrypt kolę­dy Cicha noc
Museum Caro­li­no Augu­steum w Salzburgu

Sło­wo kolę­da pocho­dzi od łaciń­skie­go calen­dae, któ­ry to wyraz ozna­czał pierw­szy dzień mie­sią­ca. Oczy­wi­ście inte­re­su­ją­ca nas kalen­da to 1 sty­czeń, a w sta­ro­żyt­nym Rzy­mie ta data wią­za­ła się z wza­jem­nym obda­ro­wy­wa­niu się pre­zen­ta­mi ku czci boga Janu­sa. Jed­no­cze­śnie w tra­dy­cji pogań­skiej ist­nia­ły uro­czy­sto­ści świę­to­wa­nia naj­dłuż­szej nocy w roku (22 – 23 grud­nia), któ­ra była poświę­co­na Mitrze. Kościół zaanek­to­wał te tra­dy­cje i usta­no­wił dzień 24 grud­nia jako świę­to naro­dzin Chry­stu­sa. Pierw­sze kolę­dy powsta­ły z prze­kształ­ceń zmien­nych czę­ści mszy i ora­to­riów. Do budo­wy pierw­szych kolęd uży­wa­no ist­nie­ją­cych frag­men­tów mszal­nych, do któ­rych dokła­da­no tekst opo­wia­da­ją­cy o naro­dzi­nach Pana. Póź­niej­sze kolę­dy wymy­śla­ne były przez ano­ni­mo­wych wagan­tów, rybał­tów i goliar­dów, ich kom­po­no­wa­niem zaj­mo­wa­li się tak­że duchow­ni klasz­tor­ni. Kolę­dy powsta­wa­ły w klasz­to­rach (np. czu­łe, macie­rzyń­skie kolę­dy sióstr kar­me­li­ta­nek) i na dwo­rach, w śro­do­wi­sku żaków czy służ­by kościel­nej. Jak­kol­wiek ogrom­na więk­szość kolęd powsta­ła w łonie Kościo­ła kato­lic­kie­go, nie brak jed­nak­że zbio­rów kolęd lute­rań­skich, kal­wiń­skich, czy nawet husyc­kich. Kolę­dy są zja­wi­skiem kul­tu­ro­wym, zwłasz­cza na naszej pol­skiej zie­mi, gdzie ilość zna­nych, względ­nie opi­sa­nych kolęd osią­ga licz­bę ponad pół tysiąca.

Przy­pusz­cza się, że kolę­dy pol­skie powsta­wa­ły naj­pierw w śro­do­wi­sku fran­cisz­kań­skim. Nale­ży tu jed­nak przy­po­mnieć, że sam ter­min „kolę­da” w zna­cze­niu pie­śni bożo­na­ro­dze­nio­wej usta­lił się dopie­ro w XVII wie­ku. Naj­star­sza w kano­nie kościel­nym jest kolę­da „Anioł paste­rzom mówił”, któ­ra pocho­dzi z XVI w. W XVII w. powsta­ły kolę­dy: „Przy­bie­że­li do Betle­jem paste­rze”, „Trium­fy Kró­la Nie­bie­skie­go” i „W żło­bie leży, któż pobie­ży”, nato­miast w wie­ku XVIII: „Lulaj­że Jezu­niu”, „Jezus malu­sień­ki” i „Bóg się rodzi”. W XIX w. popu­lar­ne są kolę­dy: „Gdy się Chry­stus rodzi”, „Pójdź­my wszy­scy do sta­jen­ki”, „Wśród noc­nej ciszy”, „Dzi­siaj w Betle­jem”, „Mędr­cy świa­ta, monar­cho­wie” czy „Mizer­na, cicha, sta­jen­ka licha”. Wie­ki XVII i XVIII to szczy­to­wy okres roz­wo­ju kolęd i czas, kie­dy wykwi­ta jesz­cze jed­no źró­dło kolęd — twór­czość poetyc­ka. Kolę­dy pisa­li rene­san­so­wi i baro­ko­wi mistrzo­wie pió­ra. Do kano­nu kościel­ne­go weszła pieśń uło­żo­na przez Pio­tra Skar­gę („W żło­bie leży, któż pobie­ży”), Fran­cisz­ka Kar­piń­skie­go („Bóg się rodzi, moc tru­chle­je”) czy przez roman­tycz­ne­go poetę — Józe­fa Lenar­to­wi­cza („Mizer­na, cicha, sta­jen­ka licha”). Ale kolę­da to tak­że samo­dziel­ny gatu­nek poetyc­ki nie­zwy­kle roz­po­wszech­nio­ny w pol­skiej poezji. Jest on nie­zwy­kle żywy aż do XIX w., kie­dy usta­la się osta­tecz­ny „kanon” kolęd wyko­ny­wa­nych w kościo­łach, w cza­sie mszy i nabo­żeństw bożo­na­ro­dze­nio­wych, a pozo­sta­łe utwo­ry sta­ją się kościel­nym czy też reli­gij­nym obie­giem „nie­ofi­cjal­nym”.

W XVII wie­ku kry­sta­li­zu­je się tak­że spe­cy­ficz­na for­ma kolę­dy, czy­li pasto­rał­ka. Jest to utwór, w któ­rym domi­nu­je treść paster­ska, bar­dziej przy­stęp­na dla prze­cięt­ne­go odbior­cy. Jest to tak­że okres nacjo­na­li­za­cji kolęd. Dzię­ki temu pro­ce­so­wi paste­rze w pol­skich kolę­dach noszą swoj­skie imio­na jak Woj­tek, Kuba czy Jasiek, na zewnątrz sta­jen­ki panu­je mroź­na zima, przed żłób­kiem klę­ka­ją zwie­rzę­ta hodo­wa­ne w Euro­pie, a Świę­tą Rodzi­nę do snu koły­szą nie pal­my, lecz sosny i świerki.

Bar­dzo inte­re­su­ją­cą for­mą kolę­dy jest wyro­sła na pol­skim grun­cie kolę­da patrio­tycz­na. Szcze­gól­nie ukie­run­ko­wa­na na naszą naro­do­wą mar­ty­ro­lo­gię, bar­dzo tra­gicz­na w war­stwie tek­sto­wej, mają­ca cha­rak­ter pro­szal­ny. Para­fra­zy kolęd prze­ka­zy­wa­ły czę­sto tre­ści, któ­ry­mi żyli w danym cza­sie Pola­cy. Stąd w kolę­dach zna­leźć moż­na stro­fy i sło­wa bun­tow­ni­cze, zaka­za­ne przez cen­zu­rę. Powsta­wa­ły też nowe utwo­ry. Dla­te­go kolę­dy pol­skie są tak­że świa­dec­twem minio­nych epok, ich wyda­rzeń i idei. Naj­wcze­śniej­sze kolę­dy patrio­tycz­ne pocho­dzą z okre­su powstań naro­do­wych („Do sta­jen­ki Pola­cy przy­by­li i pyta­ją Pana: Czy się też odro­dzi Ojczy­zna kocha­na? Dzie­ciąt­ko się śmie­je, więc miej­my nadzie­ję”), z cza­sów obu wojen świa­to­wych (np. zna­na kolę­da „Nie było miej­sca dla Cie­bie” zosta­ła napi­sa­na w cza­sie dru­giej woj­ny świa­to­wej w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym w Gusen), aż po ostat­nie zawi­ro­wa­nia minio­nej epo­ki („Kolę­da inter­no­wa­nych” Macie­ja Zemba­te­go). Nie­wąt­pli­wie z patrio­tycz­nych pobu­dek nasz naj­więk­szy roman­tyk, Fry­de­ryk Cho­pin, zawarł w swo­im słyn­nym Sche­rzo h – moll fra­zę z kolę­dy „Lulaj­że Jezu­niu”.

Święta Rodzina - dominujący temat kolęd i pastorałek
Świę­ta Rodzi­na — domi­nu­ją­cy temat kolęd i pastorałek

Tek­sty kolęd są zwar­te tema­tycz­nie; poja­wia się w nich naj­czę­ściej obraz sta­jen­ki, Maryi i Józe­fa i Dzie­ciąt­ka w żło­bie. Przez wie­ki dołą­cza­no do tego kano­nu inne sym­bo­licz­ne ele­men­ty, nawet nie­zgod­ne z duchem Ewan­ge­lii. I tak w żłób­ku poja­wi­ły się klę­ka­ją­ce zwie­rzę­ta, nad sta­jen­ką zabły­sła Gwiaz­da Betle­jem­ska, Jezu­sa zaczę­li odwie­dzać paste­rze i kró­lo­wie. W nie­któ­rych opra­co­wa­niach nowo naro­dzo­ny Bóg prze­pro­wa­dza nawet kon­wer­sa­cję z odwie­dza­ją­cy­mi. Czę­sto, szcze­gól­nie w pasto­rał­kach, poja­wia­ją się w tek­ście ele­men­ty humo­ry­stycz­ne, prze­waż­nie zwią­za­ne z paste­rza­mi. Styl jest pro­sty, pozba­wio­ny kwie­ci­sto­ści i malow­ni­czych opi­sów, wyróż­nia się mno­go­ścią zdrob­nień i infan­ty­li­zmów („Dzie­cią­tecz­ko”, „żłó­be­czek”). Ela­stycz­ność sty­lu języ­ko­we­go sprzy­ja powsta­wa­niu wie­lu róż­no­rod­nych typów kolęd. Spo­ty­ka­my bowiem kolę­dę koły­san­kę, kolę­dy ado­ru­ją­ce, życze­nio­we, win­szu­ją­ce, oby­cza­jo­we, rado­sne, ale tak­że peł­ne dolo­ry­zmu z wizją dra­ma­tu ocze­ku­ją­cej Męki Odku­pień­czej itd.

For­ma muzycz­na jest zróż­ni­co­wa­na. Z zało­że­nia kolę­dy powin­ny być rado­sne, ponie­waż Boże Naro­dze­nie jest świę­tem rado­snym. Ale są rów­nież koły­san­ki, np. “Lulaj­że Jezu­niu”. Pasto­rał­ki mają czę­sto ryt­my ludo­we: polo­ne­za, mazur­ka, kra­ko­wia­ka (np. kolę­dy “Bóg się rodzi” i “W żło­bie leży” są polo­ne­za­mi). Muzy­ka kolęd jest tra­dy­cyj­na i kon­wen­cjo­nal­na. Ostre har­mo­nie w uwspół­cze­śnio­nych opra­co­wa­niach nie bar­dzo pasu­ją do kolęd i o ile Witol­do­wi Luto­sław­skie­mu uda­ło się połą­czyć tra­dy­cję z nowo­cze­sno­ścią (jego opra­co­wa­nia kolęd są wciąż bar­dzo popu­lar­ne i chęt­nie wyko­ny­wa­ne), to w ostat­nich cza­sach poja­wi­ło się wie­le kolę­do­wych opra­co­wań, będą­cych (oględ­nie mówiąc) nie­praw­do­po­dob­nym kiczem. Ale z dru­giej stro­ny nie moż­na nie dostrze­gać powsta­wa­nia nowych utwo­rów o cha­rak­te­rze bożo­na­ro­dze­nio­wym, gdzie współ­cze­sne brzmie­nia są w peł­ni uza­sad­nio­ne, a jed­no­cze­śnie nie­rzad­ko dzie­ła te wręcz ema­nu­ją cie­płem i świą­tecz­nym kli­ma­tem, tak potrzeb­nym nam wszyst­kim i to nie tyl­ko od święta.

Współ­cze­sna kolę­da poetyc­ka to utwo­ry, któ­rych tema­tem — podob­nie jak w kolę­dzie kano­nicz­nej — są wyda­rze­nia zwią­za­ne z naro­dzi­na­mi Jezu­sa. Z regu­ły utwo­ry te nawią­zu­ją do wypra­co­wa­nych wzor­ców kolę­do­wych i sta­no­wią ich sty­li­za­cję bądź imi­ta­cję. Czę­sto jed­nak wyci­sza­ją swą ludo­wą pro­we­nien­cję, podej­mu­jąc pro­ble­ma­ty­kę uni­wer­sal­ną lub też naro­dzi­ny Boga na zie­mi sta­ją się pre­tek­stem, by opo­wie­dzieć o aktu­al­nej rze­czy­wi­sto­ści i współ­cze­snych pro­ble­mach. Wów­czas to naro­dzi­ny Boże­go Dzie­ciąt­ka dzie­ją się „tu i teraz”, albo też motyw naro­dzin Jezu­sa sta­je się wręcz jedy­nie tłem. Nie­kie­dy zaś nazwą „kolę­da” zosta­ją opa­trzo­ne takie tek­sty, któ­re nawią­zu­ją do kano­nicz­ne­go wzor­ca kolę­do­we­go tyl­ko poprzez sty­li­sty­kę wypo­wie­dzi, cytat ze zna­nej kolę­dy lub prze­ję­cie dobrze zna­ne­go motywu.

Tra­dy­cja kolę­do­wa­nia naka­zu­je wspól­ne śpie­wa­nie, jed­nak my naj­czę­ściej pozwa­la­my, by w naszych domach roz­brzmie­wa­ła muzy­ka z płyt, a naszą rolę przej­mo­wa­li arty­ści. Domi­nu­ją popu­lar­ne do dzi­siaj opra­co­wa­nia kolęd przez Ire­nę San­tor lub zespół „Mazow­sze”, nie­co mniej­szą uwa­gę przy­ku­wa­ją inter­pre­ta­cje współ­cze­snych nam twór­ców (Ani­ta Lip­nic­ka, Kasia Kowal­ska, Mie­tek Szczę­śniak, rodzi­na Pospie­szal­skich czy bra­cia Golec). Takie nasta­wie­nie pro­wo­ku­je rów­nież oso­by nie­zwią­za­ne ze sztu­ką do podej­mo­wa­nia swo­istych hap­pe­nin­gów świą­tecz­nych, cze­go naj­lep­szym przy­kła­dem było sła­wet­ne wyko­na­nie przez naszych poli­ty­ków kolę­dy „Wśród noc­nej ciszy”. Szko­da tyl­ko, że tak nie­wie­le wkła­da­my wysił­ku w nasze wła­sne kolę­do­wa­nie. Nie prze­ma­wia­ją do mnie argu­men­ty, że ktoś jest nie­mu­zy­kal­ny (co to w ogó­le za sło­wo?), że nie lubi śpie­wać, itp. Sko­rzy­staj­my z mądro­ści naszych przod­ków, któ­rzy zosta­wi­li nam tak boga­te tra­dy­cje. Kie­dy więc spo­tka­cie się z bli­ski­mi przy wspól­nym sto­le, kie­dy zabły­śnie pierw­sza gwiazd­ka na nie­bie, nie rzu­caj­cie się od razu na jedze­nie i pre­zen­ty. Spró­buj­cie naj­pierw zaśpie­wać – gwa­ran­tu­ję, że poczu­je­cie się lepiej. O tym, dla­cze­go war­to śpie­wać kolę­dy, mówi ks. Jan Twardowski:

Dla­cze­go śpie­wa­my kolę­dy?
Dla­te­go, żeby uczyć się miło­ści od Pana Jezu­sa.
Dla­te­go, żeby poda­wać sobie ręce.
Dla­te­go, żeby się uśmie­chać do sie­bie.
Dla­te­go, żeby sobie prze­ba­czać.
Żeby żad­na cza­ro­dziej­ka po trzy­dzie­stu latach nie sta­wa­ła się czarownicą.

Święta w hipermarkecie

Wiel­ki­mi kro­ka­mi nad­cho­dzą świę­ta Boże­go Naro­dze­nia. Czas poko­ju, moral­nej odno­wy, odbu­do­wy­wa­nia rela­cji rodzin­nych. Czas, w któ­rym win­ni­śmy zasta­no­wić się nad naszym bytem, w sku­pie­niu i zadu­mie. Taaak, roz­ma­rzy­łem się pisząc te sło­wa, a prze­cież sam widzę jak to u nas napraw­dę wygląda.

Tak napraw­dę, to my tych świąt nie potrze­bu­je­my. Osta­tecz­nie kogo to obcho­dzi, że kie­dyś tam naro­dził się syn cie­śli, nie­ja­ki Jezus z Naza­re­tu. No, może jedy­nie to jest dobre, że w koń­cu jest kil­ka dni wol­ne­go, a prze­cież w tele­wi­zo­rze tyle dobrych fil­mów. Cho­ciaż ostat­nio spo­tka­łem się z opi­nia­mi, że i to jest nie­do­bre, że mamy wol­ne, bo przed samym koń­cem roku jest mnó­stwo pra­cy. I po co mar­no­wać cen­ny czas pra­cow­ni­ka na takie głu­po­ty. Kie­dy już jed­nak mamy ten wol­ny czas, nagle odzy­wa­ją się ata­wi­stycz­ne strzęp­ki pod­świa­do­mo­ści. Że jakaś tra­dy­cja, że pre­zen­ty, a jesz­cze w dodat­ku wie­cze­rza wigi­lij­na. I z sza­leń­czym bły­skiem w oku rzu­ca­my się w wir świą­tecz­nych przy­go­to­wań, tak napraw­dę nie wie­dząc, o co w tym wszyst­kim cho­dzi. Przy­po­mi­na mi się w tym momen­cie frag­ment opo­wia­da­nia o Mumin­kach pió­ra Tove Jans­son, w któ­rym te małe trol­le (zapa­da­ją­ce w sen zimo­wy), nagle pod koniec grud­nia zosta­ją bru­tal­nie wyrwa­ne ze snu i zmu­szo­ne do obser­wa­cji przed­wi­gi­lij­ne­go sza­leń­stwa. Pro­blem w tym, że u Tove Jans­son zakoń­cze­nie opo­wia­da­nia wyja­śnia, na czym pole­ga pięk­no wigi­lij­ne­go wie­czo­ru. My tego zwy­czaj­nie już nie potrafimy.

Nie­któ­rzy twier­dzą, że cha­os jest pięk­ny. Pięk­ny zatem musi być widok hiper­mar­ke­tu dzień lub dwa przed Wigi­lią. Masa prze­le­wa­ją­ca się mię­dzy pół­ka­mi, naby­wa­ją­ca skład­ni­ki do tra­dy­cyj­nych potraw („Kocha­nie, wezmę dwie piz­ze, dobrze?”, „Tyl­ko weź wege­ta­riań­skie, w koń­cu Wigi­lia!”), lub też w sku­pie­niu zasta­na­wia­ją­ca się nad odpo­wied­nim i prze­my­śla­nym pre­zen­tem dla bli­skich („Masz stó­wę smar­ka­czu, idź se coś kupić!”). Set­ki Miko­ła­jów i Śnie­ży­nek, któ­rzy z upo­rem god­nym lep­szej spra­wy wma­wia­ją bied­nym ludziom, że ich świę­ta będą abso­lut­nie pozba­wio­ne sen­su, jeśli nie nabę­dą kom­ple­tu garn­ków lub nowej szczo­tecz­ki do zębów. I ta wszech­obec­na życz­li­wość i zro­zu­mie­nie dla dru­gie­go czło­wie­ka („Panie, pan tu nie sta­łeś!”). Czy może być coś wspanialszego?

Po co nam wła­ści­wie Wigi­lia? W kra­ju kato­lic­kich agno­sty­ków, gdzie 90% spo­łe­czeń­stwa twier­dzi że wie­rzy, a w kościo­łach są pust­ki. Gdzie hipo­kry­zja prze­kra­cza wszel­kie dopusz­czal­ne nor­my, a my dzie­li­my się opłat­kiem. Czy war­to utrzy­my­wać tra­dy­cję dla tej garst­ki obłą­kań­ców któ­rzy cie­szą się, że w tym dniu są razem, któ­rzy prze­ła­mu­jąc się opłat­kiem mają auten­tycz­ne łzy w oczach, dla któ­rych pierw­sza gwiazd­ka jest czymś wię­cej niż sygna­łem rzu­ca­nia się do kory­ta? Myślę że war­to, tym bar­dziej, że ja się do tych obłą­kań­ców zali­czam. I wie­rzę, że dopó­ki w tym kra­ju będzie choć jeden tak sza­lo­ny czło­wiek, to Wigi­lia mimo wszyst­ko będzie mia­ła potęż­ną siłę i moc prze­ba­cza­nia. Dla­te­go w tym szcze­gól­nym dniu chciał­bym podzie­lić się z Wami dobrą radą. Zwol­nij­cie tem­po. Spójrz­cie w oczy dru­giej oso­bie, obo­jęt­ne czy to Wasza uko­cha­na oso­ba czy zwy­kły prze­cho­dzień. Przed samą Wigi­lią wyjdź­cie na spa­cer. Pomy­śl­cie. Zasta­nów­cie się. Ten dzień jest w koń­cu tyl­ko i wyłącz­nie dla Was. Wyjdź­cie z men­tal­ne­go hiper­mar­ke­tu, nie pod­da­waj­cie się ducho­wej macdonaldyzacji.

Życzę Wam Świąt Boże­go Naro­dze­nia prze­ży­tych wła­ści­wie. Życzę Wam, żeby­ście nie zapo­mnie­li po co one są. I życzę Wam, żeby­ście mie­li to, co w życiu najważniejsze:

Tak lubię świę­ta, choć są tyl­ko raz do roku
Tak lubię świę­ta – i świę­ty spokój!

Apokry­phos w języ­ku grec­kim ozna­cza “ukry­ty”. Tym ter­mi­nem okre­śla się ogół tek­stów któ­re mimo iż speł­nia­ły waru­nek Boże­go natchnie­nia nie weszły w obo­wią­zu­ją­cy kanon ksiąg biblij­nych. Apo­kry­fy to tak­że utwo­ry lite­rac­kie, któ­re luź­no nawią­zu­ją do tek­stu Pisma Świę­te­go, pre­zen­tu­ją fan­ta­stycz­ne teo­rie zwią­za­ne z biblij­ny­mi posta­cia­mi (księ­gi opi­su­ją­ce pobyt Jezu­sa w Tybe­cie, lub histo­ria spo­tkań Chry­stu­sa z dru­ida­mi na świę­tym wzgó­rzu Gla­ston­bu­ry w Anglii), lub pró­bu­ją “nagiąć” treść Biblii do wła­snych potrzeb (przy­kła­dem może być współ­cze­sna Ewan­ge­lia akwa­rian w swych zało­że­niach reali­zu­ją­ca ide­olo­gię ruchu New Age).

Fragment apokryfu w języku koptyjskim
Frag­ment apo­kry­fu w języ­ku kop­tyj­skim
źró­dło: Wikipedia

Zaj­mij­my się jed­nak utwo­ra­mi, któ­re z potwier­dzo­ną histo­rycz­nie auten­tycz­no­ścią nie zna­la­zły się w obo­wią­zu­ją­cym spi­sie ksiąg Pisma Świę­te­go. Obec­ny kształt kano­nu Biblii został usta­no­wio­ny na Sobo­rze Nicej­skim w roku 325. Pierw­szym wyznacz­ni­kiem wybo­ru ksiąg była nowo zaak­cep­to­wa­na dok­try­na tro­isto­ści bożej i wszyst­kie księ­gi negu­ją­ce isto­tę Trój­cy Świę­tej zosta­ły auto­ma­tycz­nie odrzu­co­ne. Odrzu­co­ne zosta­ły też księ­gi któ­re dziś byśmy nazwa­li poli­tycz­nie nie­po­praw­ny­mi. No bo jak włą­czyć w kanon ewan­ge­lię według Marii Mag­da­le­ny? Kobie­ta w Biblii? I do tego pro­sty­tut­ka? Apa­ge! Co z tego, że św Bar­na­ba był uczniem Jezu­sa i miał doświad­cze­nie i bez­po­śred­nią zna­jo­mość jego nauki, sko­ro dok­try­na jego ewan­ge­lii nie pokry­wa się z nicej­ską? Lepiej w kanon włą­czyć ewan­ge­lie Łuka­sza (któ­ry nigdy Jezu­sa nie spo­tkał) i Mate­usza (któ­ry był pogar­dza­nym pobor­cą podat­ko­wym). Co z ewan­ge­lia­mi Toma­sza i Pio­tra? Jak wytłu­ma­czyć brak w Piśmie Świę­tym tek­stów zwa­nych Agra­fa, a przy­pi­sy­wa­nych same­mu Chry­stu­so­wi? Czy wybór Sobo­ru Nicej­skie­go był słuszny?

Auto­ra­mi apo­kry­fów byli naj­czę­ściej ludzie wie­rzą­cy, głę­bo­ko reli­gij­ni, prze­po­je­ni gor­li­wo­ścią, któ­rzy świa­do­mie wkła­da­li wła­sne sło­wa w usta histo­rycz­nych posta­ci. Dzia­ła­nie takie mia­ło na celu nie oszu­ka­nie czy­tel­ni­ka, lecz pod­nie­sie­nie wagi spraw o któ­rych trak­to­wa­ła księ­ga. W apo­kry­fach peł­no jest zda­rzeń cudow­nych, dziw­nych, a cza­sem wręcz dzi­wacz­nych. Nie­któ­re z nich są nie­omal iden­tycz­ne z tek­sta­mi z ewan­ge­lii kano­nicz­nych. Sło­wa i zwro­ty, któ­re je róż­nią, na ogół zmniej­sza­ją jasność prze­ka­zu, suge­ru­jąc ukry­tą tajem­ną treść.Przykładem może być tutaj tekst: Albo­wiem gdzie są dwaj lub trzej zgro­ma­dze­ni w imię moje, tam jestem pośród nich. (Mat. 18:20) porów­na­ny z podob­nym tek­stem z Ewan­ge­lii Toma­sza: Rzekł Jezus: “W miej­scu, w któ­rym jest trzech bogów, tam są bogo­wie. Miej­sce, gdzie dwu lub jeden jest, ja jestem z nim”. (Tom. logia 30). Nic dziw­ne­go, że Ewan­ge­lia św. Toma­sza i inne tek­sty apo­kry­ficz­ne są do tej pory wyko­rzy­sty­wa­ne w książ­kach i fil­mach mają­cych na celu poka­za­nie, że pod ewan­ge­licz­nym ofi­cjal­nym prze­ka­zem kry­je się “dru­gie dno”, coś co kościo­ły pra­gną ukryć (mod­na książ­ka “Kod Leonar­da da Vin­ci” Dana Brow­na, czy film “Styg­ma­ty”). Ist­nie­je ogól­ny pogląd, że trzy naj­wcze­śniej­sze z przy­ję­tych ewan­ge­lii, zna­ne jako ewan­ge­lie syn­op­tycz­ne, sko­pio­wa­ne zosta­ły z wcze­śniej­szej, nie­zna­nej ewan­ge­lii, któ­rą bada­cze okre­śla­ją jako ewan­ge­lię “Q”. Któ­ra to ewan­ge­lia? Bar­na­by? Jana? Toma­sza? Nie zna­jąc tych i innych ewan­ge­lii (któ­rych powsta­ło ponad czter­dzie­ści) nie moż­na stwier­dzić, że pozna­ło się życie i śmierć Jezu­sa. Chy­ba, że pój­dzie się na łatwi­znę i stwier­dzi, że to co Sobór usta­lił to świę­tość, a resz­ta jest nie­war­ta uwagi.

Okładka manuskryptu Pseudo-Cyryla
Okład­ka manu­skryp­tu Pseu­do-Cyry­la
źró­dło: The Mor­gan Libra­ry & Museum

Jeże­li w dobo­rze tek­stów kano­nicz­nych Sobór Nicej­ski miał słusz­ność, to wszyst­ko w porząd­ku. Co jed­nak, jeże­li się mylił? Jeże­li zde­cy­do­wa­ły wzglę­dy poli­tycz­ne? Co, jeże­li bisku­pi się po pro­stu pogu­bi­li? Czy nie lepiej było­by zwe­ry­fi­ko­wać ist­nie­ją­cy kanon i zmie­nić “ofi­cjal­ną naukę Kościo­ła”? Każ­dy powi­nien mieć moż­li­wość kie­ro­wa­nia się taką księ­gą, jaka mu odpo­wia­da. Dla­cze­go nie kie­ro­wać się mądro­ścią, nie­za­leż­nie od tego, czy umiesz­czo­na jest w kano­nie, czy nie. Przy­kład? Pro­szę bar­dzo, Ewan­ge­lia wg Marii Mag­da­le­ny: „Prze­wią­za­nie do mate­rii wzbu­dza namięt­ność prze­ciw natu­rze. Tak w całym cie­le rodzi się udrę­ka; dla­te­go to powia­dam wam: »Trwaj­cie w har­mo­nii…«”. Tyl­ko powiedz­cie to wpa­trzo­nym w dobra mate­rial­ne, a zapło­ną sto­sy. I pod­nie­sie się larum, że kobie­ta to zło wcie­lo­ne i nie wol­no jej słu­chać, bo sku­si nie­chyb­nie. No to przy­kład z tej samej ewan­ge­lii: Wte­dy Lewi tak rzekł: „Pio­trze, zawsze byłeś czło­wie­kiem poryw­czym i teraz widzi­my, że odrzu­casz tę kobie­tę, tak jak czy­nią to nasi wro­go­wie. Jeśli jed­nak Nauczy­ciel cenił ją, to kim­że jesteś, żeby ją odrzu­cać? Łyso wam pano­wie? Czy­ta­nie apo­kry­fów to nie­zła zaba­wa, tym bar­dziej, że są zde­cy­do­wa­nie lepiej pisa­ne od kano­nu. Nawet przy­po­wie­ści są sym­pa­tycz­niej­sze: Osioł cho­dząc wokół kamie­nia młyń­skie­go zro­bił sto mil wędrów­ki, uwol­nio­ny zna­lazł się znów na tym samym miej­scu. Są ludzie, któ­rzy wędru­jąc dłu­go nie docho­dzą w koń­cu do żad­ne­go celu. Gdy zasta­nie ich wie­czór, nie zoba­czą ani mia­sta, ani wio­ski, ani stwo­rze­nia, ani natu­ry, ani mocy, ani anio­ła. Bied­ni, darem­nie się tru­dzi­li (Ewan­ge­lia Fili­pa). Zaiste, bied­ni. Według apo­kry­fów mały Jezus nie był słod­kim anioł­kiem i nie wahał się uży­wać swej mocy: Gdy bie­gną­cy chło­piec ude­rzył Jezu­sa w plecy,ten roz­złosz­czo­ny rzekł do nie­go: “Już nie pój­dziesz dalej swo­ją dro­gą”. Chło­piec natych­miast padł mar­twy. Dla rów­no­wa­gi chwi­lę póź­niej wskrze­sił inne­go chłop­ca. (Opo­wie­ści Toma­sza Izra­eli­ty, filo­zo­fia o dzie­ciń­stwie Pana). Rów­nież tema­ty dam­sko — męskie są dosad­niej okre­śla­ne w apo­kry­fach: Kobie­ta jed­nak łączy się ze swym mężem w łożu mał­żeń­skim. Zjed­no­cze­ni zaś w łożu mał­żeń­skim nie będą się wię­cej roz­sta­wać. Dla­te­go Ewa oddzie­li­ła się od Ada­ma, ponie­waż nie połą­czy­ła się z nim w łożu mał­żeń­skim (Ewan­ge­lia Fili­pa). A fe, pra­mat­ko Ewo! Coś ty w tym Raju robi­ła? I cze­muś męża zanie­dba­ła. A ty, Ada­mie, też nie jesteś bez winy. Aza­liż żona twa brzyd­ka była i pokracz­na, żeś z nią nie obco­wał? Wycho­dzi na to, że mamy źle na świe­cie, bo nasi przod­ko­wie ze sobą nie spa­li. A teraz coś dla wiel­bi­cie­li teo­rii o uczu­ciu łączą­cym Jezu­sa i Marię Mag­da­le­nę: Piotr rzekł do Marii: „Sio­stro, wie­my, że Nauczy­ciel kochał cię ina­czej niż inne kobie­ty. Powiedz nam, cokol­wiek pamię­tasz ze słów, któ­re ci rzekł, a któ­rych myśmy jesz­cze nie sły­sze­li” (Ewan­ge­lia Marii Mag­da­le­ny). Hmm, a ofi­cjal­ne źró­dła o tym mil­czą. Czyż­by to Maria (a nie Piotr) była spad­ko­bier­czy­nią wie­dzy Kościo­ła? I na koniec sma­czek teo­lo­gicz­no — por­no­gra­ficz­ny potwier­dza­ją­cy dzie­wic­two Marii: I rze­kła Salo­me: “Na Boga żywe­go, jeśli nie wło­żę pal­ca moje­go i nie zba­dam jej przy­ro­dze­nia, nie uwie­rzę, że dzie­wi­ca poro­dzi­ła” (…) i wło­ży­ła Salo­me palec w jej przy­ro­dze­nie. I Salo­me wyda­ła okrzyk i rze­kła: “Bia­da mi, bez­boż­nej i nie­wier­nej, bom kusi­ła Boga żywe­go. Oto ręka moja, palo­na ogniem, odpa­da ode mnie” (Pro­to­ewan­ge­lia Jakuba).

Ksiądz Min­ge, autor słyn­nej Patro­lo­gii powie­dział: “Pomi­nąć apo­kry­fy, to zna­czy pozba­wić się moż­li­wo­ści zba­da­nia począt­ków chrze­ści­jań­stwa”. Też jestem tego zda­nia. Apo­kry­fy nale­ży czy­tać, nie bacząc na ich sta­tus w koście­le kato­lic­kim. Tym bar­dziej, że wie­le “ofi­cjal­nie” akcep­to­wa­nych wyda­rzeń z życia Jezu­sa Chry­stu­sa pocho­dzi z tek­stów apo­kry­ficz­nych: trzej kró­lo­wie i ich imio­na (Ewan­ge­lia Dzie­ciń­stwa Ormiań­ska), poród w żło­bie i pokłon wołu i osła (Ewan­ge­lia Pseu­do-Mate­usza), imio­na wiszą­cych obok Jezu­sa zło­czyń­ców (Ewan­ge­lia Niko­de­ma). Z apo­kry­fów wzię­ta jest też postać Wero­ni­ki, któ­ra otar­ła z krwi i potu twarz Chry­stu­sa w cza­sie dro­gi krzy­żo­wej. W pismach kano­nicz­nych o tych zda­rze­niach nie ma ani sło­wa. Jesz­cze jed­no: w kano­nicz­nym Liście św Judy Apo­sto­ła nastę­pu­je odnie­sie­nie do pro­roc­twa Heno­cha. A gdzie to pro­roc­two? W apo­kry­ficz­nej Księ­dze Heno­cha! I jak tu się nie pogubić…

Przy­pi­sy­wa­nie zna­czeń sym­bo­licz­nych okre­ślo­nym sytu­acjom, rytu­ałom, a tak­że spe­cy­ficz­nym oso­bom czy zwie­rzę­tom jest cechą ludz­ką od pra­wie­ków. Jest to spo­sób na dookre­śla­nie pew­nych nie­ja­sno­ści budzą­cych racjo­nal­ny sprze­ciw. Naj­wcze­śniej­szy­mi sym­bo­la­mi były nie­wąt­pli­wie sym­bo­le reli­gij­ne, któ­ry­mi ludzie pier­wot­ni sta­ra­li się wytłu­ma­czyć nie­wy­tłu­ma­czal­ne zja­wi­ska przy­rod­ni­cze. Na tym grun­cie wyro­sła grec­ka i rzym­ska mito­lo­gia, indyj­skie wedy, islam­ski Koran, czy też chrze­ści­jań­ska Biblia.

Józef Kel­ler, wybit­ny znaw­ca tema­tu, tak defi­niu­je sym­bol: „Sym­bol to jakiś przed­miot dostrze­gal­ny zmy­sła­mi, któ­ry przy­wo­łu­je na myśl jakiś inny przed­miot lub poję­cie.” Zgrab­ne wyja­śnie­nie, ja bym jed­nak dodał, że sym­bo­lem nie musi być koniecz­nie przed­miot; może nim być kon­kret­ne wyda­rze­nie lub oso­ba. Nikt prze­cież nie zaprze­czy sym­bo­licz­ne­go zna­cze­nia upad­ku Muru Ber­liń­skie­go, masa­kry na pla­cu Tie­nan­men, czy ata­ku na wie­że World Tra­de Cen­ter. Czę­sto bywa rów­nież, że z okre­ślo­ny­mi sytu­acja­mi zwią­za­na jest oso­ba, lub gru­pa osób, któ­re nabie­ra­ją war­to­ści sym­bo­lu. Jako sym­bol cha­osu moż­na podać Atty­lę, wodza Hunów, jako sym­bol wie­dzy i inte­li­gen­cji – Alber­ta Ein­ste­ina, wzor­cem dobro­ci była nie­wąt­pli­wie Mat­ka Tere­sa z Kal­ku­ty, a cze­goś wręcz prze­ciw­ne­go – czę­sto sym­bo­licz­nie przed­sta­wia­ni razem – Adolf Hitler i Józef Stalin.

Atak na wieże World Trade Center
Atak na wie­że World Tra­de Cen­ter na Man­hat­ta­nie — sym­bol współ­cze­sne­go ter­ro­ry­zmu
źró­dło: Wikipedia

Nowe cza­sy wyma­ga­ją nowych sym­bo­li. Sta­re powo­li tra­cą na zna­cze­niu, tym bar­dziej, że zmie­nia się para­dyg­mat spo­so­bu obser­wa­cji świa­ta. Dzi­siaj już nikt, widząc prze­ci­na­ją­cą nie­bo bły­ska­wi­cę, nie wzno­si modłów do Zeu­sa, aby ten raczył wstrzy­mać swój karzą­cy pio­run. Nie dzi­wią feno­me­ny przy­rod­ni­cze, ale nie dzi­wią też zmia­ny oby­cza­jo­we. Gdy­by w cza­sach nam obec­nych egzy­sto­wał sym­bo­licz­ny Raspu­tin, jego wyczy­ny mogły­by naj­wy­żej wzbu­dzić nie­wiel­kie zain­te­re­so­wa­nie, ale na pew­no nie wzbu­rzy­ły­by opi­nii publicz­nej całej Euro­py. Kudy Raspu­ti­no­wi do takie­go Larry’ego Flin­ta. Ot, śmiech i tyle. Tak­że i stra­sze­nie mło­de­go poko­le­nia nie­ja­kim Ław­rien­tie­jem Berią nie przy­no­si rezul­ta­tu, bo mło­dzi nie zna­ją kosz­ma­ru sys­te­mu tota­li­tar­ne­go, a nazwi­sko „kata nad kata­mi” na kart­kach ksią­żek histo­rycz­nych nie wyglą­da prze­cież tak groźnie.

Nale­ży zatem stwo­rzyć sym­bo­le cał­kiem nowe, ade­kwat­ne do współ­cze­snej rze­czy­wi­sto­ści i, co waż­niej­sze, do nowych sytu­acji jakich ostat­nio nam nie bra­ku­je. Weź­my choć­by rodzi­mą sce­nę poli­tycz­ną. Poja­wił się nowy typ poli­ty­ka: nie­kom­pe­tent­ne­go, ale wzbu­dza­ją­ce­go nadzie­ję, nie­okrze­sa­ne­go, ale cie­szą­ce­go się popar­ciem. Taki chło­pek – roz­tro­pek, przy­kła­du per­so­nal­ne­go nie muszę chy­ba poda­wać, liczę na Pań­stwa inteligencję.

A jak jest na świe­cie? Tu wymie­nia­ją się tyl­ko oso­by, zna­cze­nie sym­bo­licz­ne pozo­sta­je to samo. No bo w koń­cu jak oce­nić sym­bo­licz­ną war­tość obec­ne­go pre­zy­den­ta Sta­nów Zjed­no­czo­nych, sko­ro taką samą miał jego poprzed­nik? Czy sym­bo­lizm Papie­ża wią­że się z jego wewnętrz­ną cha­ry­zmą, czy zaj­mo­wa­nym sta­no­wi­skiem? Czy w dzie­dzi­nie ter­ro­ry­zmu Osa­ma bin Laden wyka­zał jakiś szcze­gól­ny talent, czy był aku­rat „on the top”? Nie wyda­je mi się, żeby był bar­dziej sym­bo­licz­ny od takie­go Erne­sto Gueva­ry, któ­ry nota bene cie­szył się chy­ba więk­szą sym­pa­tią. Ale już o sym­bo­li­ce Lady Gagi, jako mode­lu współ­cze­snej popkul­tu­ry moż­na powie­dzieć wie­le. Tyle, że po co. Jakie cza­sy, takie symbole…

Chciał­bym Was pozo­sta­wić z reflek­sją, że namno­że­nie współ­cze­snych sym­bo­li suge­ru­je chwiej­ność naszej kul­tu­ry. W koń­cu czym kul­tu­ra łaciń­ska może się ostat­ni­mi cza­sy pochwa­lić? Zani­ka­ją obrzę­dy, tra­dy­cje, nie poja­wia­ją się nowe for­my sztu­ki, sta­no­wi­my kul­tu­rę kon­sump­cyj­ną, a nie kre­atyw­ną. Zani­ka­ją sta­re sym­bo­le, a te nowe jakoś nie budzą sym­pa­tii. Kul­tu­ra Zacho­du prze­ży­ła swo­je apo­geum. Oby­śmy tyl­ko nie byli świad­ka­mi jej zmierzchu.

Zawiąż żół­tą wstą­żecz­kę wokół sta­re­go dębu śpie­wał przed laty John­ny Las Vegas w prze­bo­ju, któ­ry zna­ła cała Ame­ry­ka. I tak żół­ta wstąż­ka sta­ła się nie­odzow­nym ele­men­tem domu, w któ­rym któ­ryś z męż­czyzn wal­czy na woj­nie. Sym­bol wstąż­ki jest sta­ry jak świat. Od zamierz­chłych cza­sów, pod każ­dą sze­ro­ko­ścią geo­gra­ficz­ną ludzie wią­za­li kawa­łek sznur­ka, rze­mie­nia czy tka­ni­ny, by o czymś pamię­tać. Pismo Inków — kipu, węzeł­ki mota­ne na rze­mie­niu — poma­ga­ło utrwa­lić naj­waż­niej­sze wie­ści. Buria­ci, sybe­ryj­ski lud, po dziś dzień czczą świę­te gaje. To miej­sca, gdzie ludzie przy­jeż­dża­ją z odle­głych stron, by popro­sić o pomoc boga Buria­na — ojca Baj­ka­łu, wszyst­kich drzew, zwie­rząt i ludzi. Po modli­twie i wyłusz­cze­niu swo­jej proś­by ludzie wią­żą na gałę­zi jed­ne­go z drzew wstąż­kę, kraj­kę lub po pro­stu odcię­ty z ubra­nia skra­wek mate­ria­łu. Na tyle oso­bi­sty, by dało się go odróż­nić od innych szma­tek, któ­ry­mi obwie­szo­ne są drze­wa. Bo kie­dy bogo­wie speł­nią proś­bę, czło­wiek musi wró­cić do świę­te­go gaju i, dzię­ku­jąc za przy­chyl­ność, odwią­zać swo­ją wstążkę.

Wstążka w klapie
Czer­wo­na wstąż­ka — sym­bol soli­dar­no­ści z zaka­żo­ny­mi HIV i cho­ry­mi na AIDS

W dzi­siej­szym świe­cie nie spo­sób uciec przed sym­bo­li­ką wstąż­ki, ale trud­no też się poła­pać w ich mno­go­ści. Mod­na była wstą­żecz­ka w kolo­rze poma­rań­czo­wym, któ­ra wyra­ża­ła soli­dar­ność z ówcze­snym ukra­iń­skim przy­wód­cą opo­zy­cji Wik­to­rem Jusz­czen­ką. Jed­nak nie jest to jedy­na kam­pa­nia, któ­rej sym­bo­lem jest wstąż­ka w tym kolo­rze. Poma­rań­czo­wa wstąż­ka wyra­ża też sprze­ciw aktom ter­ro­ry­stycz­nym, pro­kla­mu­je tole­ran­cję raso­wą i kul­tu­ro­wą nie­za­leż­ność. W Austra­lii jest sym­bo­lem świę­ta „Dzień Har­mo­nii”. Dzień har­mo­nii na Ukra­inie. Uwa­żaj­cie na ten symbol.

Sze­ro­ko pro­kla­mo­wa­na kam­pa­nia na rzecz kobiet z rakiem pier­si fir­mu­je się wstą­żecz­ką w kolo­rze różo­wym. Eve­lynn Lau­der, któ­ra wymy­śli­ła ten sym­bol, pierw­sza wpro­wa­dzi­ła zasa­dę, że co roku, przez cały paź­dzier­nik, w każ­dym sto­isku kosme­tycz­nym fir­my Estee Lau­der, klient­ki otrzy­mu­ją bla­do­ró­żo­wą wstą­żecz­kę spię­tą maleń­ką agraf­ką, któ­ra ma im przy­po­mi­nać o regu­lar­nych bada­niach pier­si. Choć wyda­je się, że od indiań­skich namio­tów czy ukry­tych w taj­dze świę­tych gajów do nowo­cze­snych cen­trów han­dlo­wych dale­ka dro­ga, sam czło­wiek nie­wie­le się zmie­nił. Cią­gle potrzeb­ny mu kolo­ro­wy strzę­pek, by pamię­tał o naj­waż­niej­szych rze­czach — przy­jaź­ni, miło­ści, nadziei i przy­chyl­no­ści bogów.

Inne popu­lar­ne kolo­ry wstą­że­czek to czer­wo­ny (wal­ka z HIV i pro­fi­lak­ty­ka w lecze­niu AIDS), nie­bie­ska (wal­ka z rakiem), sza­ra (soli­da­ry­zo­wa­nie się z rodzi­na­mi ofiar zama­chu na World Tra­de Cen­ter), żół­ta (wspo­mnia­na na począt­ku – obec­nie ozna­cza pro­test prze­ciw­ko pory­wa­niu i zabi­ja­niu osób cywil­nych w Ira­ku). I zno­wu powsta­ją kom­pli­ka­cje, bo wal­kę z rakiem okre­śla też wstą­żecz­ka w kolo­rze zie­lo­nym (któ­ra jest jed­no­cze­śnie for­mą popar­cia dla poli­tycz­nych więź­niów w Irlan­dii i sym­bo­lem zjed­no­cze­nia naro­dów laty­no­ame­ry­kań­skich), sza­ra wstą­żecz­ka jest też uży­wa­na na spo­tka­niach dia­be­ty­ków, a nie­bie­ska – to wyraz nie­chę­ci wobec prze­mo­cy w szko­le. I co ma pier­nik do wiatraka?

Ist­nie­je tyle kam­pa­nii, ile kolo­rów moż­na umie­ścić na wstą­żecz­kach. Aż dziw­ne, że ludzie nie spró­bu­ją okre­ślić się w jakiś inny spo­sób. Widocz­nie wstą­żecz­ki są tak głę­bo­ko zako­rze­nio­ne w naszej świa­do­mo­ści, że ata­wi­stycz­ny impuls każe nam jej koniecz­nie użyć dla uwia­ry­god­nie­nia naszej idei. Ja się oso­bi­ście pod­pi­su­ję obie­ma ręka­mi pod pur­pu­ro­wą wstą­żecz­ką, sym­bo­lem kam­pa­nii anty­gra­wi­ta­cyj­nej i jej hasłem: „Pozwól­my świ­niom latać!” Wpi­nam w kla­pę i idę szu­kać świń.