Apokry­phos w języ­ku grec­kim ozna­cza “ukry­ty”. Tym ter­mi­nem okre­śla się ogół tek­stów któ­re mimo iż speł­nia­ły waru­nek Boże­go natchnie­nia nie weszły w obo­wią­zu­ją­cy kanon ksiąg biblij­nych. Apo­kry­fy to tak­że utwo­ry lite­rac­kie, któ­re luź­no nawią­zu­ją do tek­stu Pisma Świę­te­go, pre­zen­tu­ją fan­ta­stycz­ne teo­rie zwią­za­ne z biblij­ny­mi posta­cia­mi (księ­gi opi­su­ją­ce pobyt Jezu­sa w Tybe­cie, lub histo­ria spo­tkań Chry­stu­sa z dru­ida­mi na świę­tym wzgó­rzu Gla­ston­bu­ry w Anglii), lub pró­bu­ją “nagiąć” treść Biblii do wła­snych potrzeb (przy­kła­dem może być współ­cze­sna Ewan­ge­lia akwa­rian w swych zało­że­niach reali­zu­ją­ca ide­olo­gię ruchu New Age).

Fragment apokryfu w języku koptyjskim
Frag­ment apo­kry­fu w języ­ku kop­tyj­skim
źró­dło: Wikipedia

Zaj­mij­my się jed­nak utwo­ra­mi, któ­re z potwier­dzo­ną histo­rycz­nie auten­tycz­no­ścią nie zna­la­zły się w obo­wią­zu­ją­cym spi­sie ksiąg Pisma Świę­te­go. Obec­ny kształt kano­nu Biblii został usta­no­wio­ny na Sobo­rze Nicej­skim w roku 325. Pierw­szym wyznacz­ni­kiem wybo­ru ksiąg była nowo zaak­cep­to­wa­na dok­try­na tro­isto­ści bożej i wszyst­kie księ­gi negu­ją­ce isto­tę Trój­cy Świę­tej zosta­ły auto­ma­tycz­nie odrzu­co­ne. Odrzu­co­ne zosta­ły też księ­gi któ­re dziś byśmy nazwa­li poli­tycz­nie nie­po­praw­ny­mi. No bo jak włą­czyć w kanon ewan­ge­lię według Marii Mag­da­le­ny? Kobie­ta w Biblii? I do tego pro­sty­tut­ka? Apa­ge! Co z tego, że św Bar­na­ba był uczniem Jezu­sa i miał doświad­cze­nie i bez­po­śred­nią zna­jo­mość jego nauki, sko­ro dok­try­na jego ewan­ge­lii nie pokry­wa się z nicej­ską? Lepiej w kanon włą­czyć ewan­ge­lie Łuka­sza (któ­ry nigdy Jezu­sa nie spo­tkał) i Mate­usza (któ­ry był pogar­dza­nym pobor­cą podat­ko­wym). Co z ewan­ge­lia­mi Toma­sza i Pio­tra? Jak wytłu­ma­czyć brak w Piśmie Świę­tym tek­stów zwa­nych Agra­fa, a przy­pi­sy­wa­nych same­mu Chry­stu­so­wi? Czy wybór Sobo­ru Nicej­skie­go był słuszny?

Auto­ra­mi apo­kry­fów byli naj­czę­ściej ludzie wie­rzą­cy, głę­bo­ko reli­gij­ni, prze­po­je­ni gor­li­wo­ścią, któ­rzy świa­do­mie wkła­da­li wła­sne sło­wa w usta histo­rycz­nych posta­ci. Dzia­ła­nie takie mia­ło na celu nie oszu­ka­nie czy­tel­ni­ka, lecz pod­nie­sie­nie wagi spraw o któ­rych trak­to­wa­ła księ­ga. W apo­kry­fach peł­no jest zda­rzeń cudow­nych, dziw­nych, a cza­sem wręcz dzi­wacz­nych. Nie­któ­re z nich są nie­omal iden­tycz­ne z tek­sta­mi z ewan­ge­lii kano­nicz­nych. Sło­wa i zwro­ty, któ­re je róż­nią, na ogół zmniej­sza­ją jasność prze­ka­zu, suge­ru­jąc ukry­tą tajem­ną treść.Przykładem może być tutaj tekst: Albo­wiem gdzie są dwaj lub trzej zgro­ma­dze­ni w imię moje, tam jestem pośród nich. (Mat. 18:20) porów­na­ny z podob­nym tek­stem z Ewan­ge­lii Toma­sza: Rzekł Jezus: “W miej­scu, w któ­rym jest trzech bogów, tam są bogo­wie. Miej­sce, gdzie dwu lub jeden jest, ja jestem z nim”. (Tom. logia 30). Nic dziw­ne­go, że Ewan­ge­lia św. Toma­sza i inne tek­sty apo­kry­ficz­ne są do tej pory wyko­rzy­sty­wa­ne w książ­kach i fil­mach mają­cych na celu poka­za­nie, że pod ewan­ge­licz­nym ofi­cjal­nym prze­ka­zem kry­je się “dru­gie dno”, coś co kościo­ły pra­gną ukryć (mod­na książ­ka “Kod Leonar­da da Vin­ci” Dana Brow­na, czy film “Styg­ma­ty”). Ist­nie­je ogól­ny pogląd, że trzy naj­wcze­śniej­sze z przy­ję­tych ewan­ge­lii, zna­ne jako ewan­ge­lie syn­op­tycz­ne, sko­pio­wa­ne zosta­ły z wcze­śniej­szej, nie­zna­nej ewan­ge­lii, któ­rą bada­cze okre­śla­ją jako ewan­ge­lię “Q”. Któ­ra to ewan­ge­lia? Bar­na­by? Jana? Toma­sza? Nie zna­jąc tych i innych ewan­ge­lii (któ­rych powsta­ło ponad czter­dzie­ści) nie moż­na stwier­dzić, że pozna­ło się życie i śmierć Jezu­sa. Chy­ba, że pój­dzie się na łatwi­znę i stwier­dzi, że to co Sobór usta­lił to świę­tość, a resz­ta jest nie­war­ta uwagi.

Okładka manuskryptu Pseudo-Cyryla
Okład­ka manu­skryp­tu Pseu­do-Cyry­la
źró­dło: The Mor­gan Libra­ry & Museum

Jeże­li w dobo­rze tek­stów kano­nicz­nych Sobór Nicej­ski miał słusz­ność, to wszyst­ko w porząd­ku. Co jed­nak, jeże­li się mylił? Jeże­li zde­cy­do­wa­ły wzglę­dy poli­tycz­ne? Co, jeże­li bisku­pi się po pro­stu pogu­bi­li? Czy nie lepiej było­by zwe­ry­fi­ko­wać ist­nie­ją­cy kanon i zmie­nić “ofi­cjal­ną naukę Kościo­ła”? Każ­dy powi­nien mieć moż­li­wość kie­ro­wa­nia się taką księ­gą, jaka mu odpo­wia­da. Dla­cze­go nie kie­ro­wać się mądro­ścią, nie­za­leż­nie od tego, czy umiesz­czo­na jest w kano­nie, czy nie. Przy­kład? Pro­szę bar­dzo, Ewan­ge­lia wg Marii Mag­da­le­ny: „Prze­wią­za­nie do mate­rii wzbu­dza namięt­ność prze­ciw natu­rze. Tak w całym cie­le rodzi się udrę­ka; dla­te­go to powia­dam wam: »Trwaj­cie w har­mo­nii…«”. Tyl­ko powiedz­cie to wpa­trzo­nym w dobra mate­rial­ne, a zapło­ną sto­sy. I pod­nie­sie się larum, że kobie­ta to zło wcie­lo­ne i nie wol­no jej słu­chać, bo sku­si nie­chyb­nie. No to przy­kład z tej samej ewan­ge­lii: Wte­dy Lewi tak rzekł: „Pio­trze, zawsze byłeś czło­wie­kiem poryw­czym i teraz widzi­my, że odrzu­casz tę kobie­tę, tak jak czy­nią to nasi wro­go­wie. Jeśli jed­nak Nauczy­ciel cenił ją, to kim­że jesteś, żeby ją odrzu­cać? Łyso wam pano­wie? Czy­ta­nie apo­kry­fów to nie­zła zaba­wa, tym bar­dziej, że są zde­cy­do­wa­nie lepiej pisa­ne od kano­nu. Nawet przy­po­wie­ści są sym­pa­tycz­niej­sze: Osioł cho­dząc wokół kamie­nia młyń­skie­go zro­bił sto mil wędrów­ki, uwol­nio­ny zna­lazł się znów na tym samym miej­scu. Są ludzie, któ­rzy wędru­jąc dłu­go nie docho­dzą w koń­cu do żad­ne­go celu. Gdy zasta­nie ich wie­czór, nie zoba­czą ani mia­sta, ani wio­ski, ani stwo­rze­nia, ani natu­ry, ani mocy, ani anio­ła. Bied­ni, darem­nie się tru­dzi­li (Ewan­ge­lia Fili­pa). Zaiste, bied­ni. Według apo­kry­fów mały Jezus nie był słod­kim anioł­kiem i nie wahał się uży­wać swej mocy: Gdy bie­gną­cy chło­piec ude­rzył Jezu­sa w plecy,ten roz­złosz­czo­ny rzekł do nie­go: “Już nie pój­dziesz dalej swo­ją dro­gą”. Chło­piec natych­miast padł mar­twy. Dla rów­no­wa­gi chwi­lę póź­niej wskrze­sił inne­go chłop­ca. (Opo­wie­ści Toma­sza Izra­eli­ty, filo­zo­fia o dzie­ciń­stwie Pana). Rów­nież tema­ty dam­sko — męskie są dosad­niej okre­śla­ne w apo­kry­fach: Kobie­ta jed­nak łączy się ze swym mężem w łożu mał­żeń­skim. Zjed­no­cze­ni zaś w łożu mał­żeń­skim nie będą się wię­cej roz­sta­wać. Dla­te­go Ewa oddzie­li­ła się od Ada­ma, ponie­waż nie połą­czy­ła się z nim w łożu mał­żeń­skim (Ewan­ge­lia Fili­pa). A fe, pra­mat­ko Ewo! Coś ty w tym Raju robi­ła? I cze­muś męża zanie­dba­ła. A ty, Ada­mie, też nie jesteś bez winy. Aza­liż żona twa brzyd­ka była i pokracz­na, żeś z nią nie obco­wał? Wycho­dzi na to, że mamy źle na świe­cie, bo nasi przod­ko­wie ze sobą nie spa­li. A teraz coś dla wiel­bi­cie­li teo­rii o uczu­ciu łączą­cym Jezu­sa i Marię Mag­da­le­nę: Piotr rzekł do Marii: „Sio­stro, wie­my, że Nauczy­ciel kochał cię ina­czej niż inne kobie­ty. Powiedz nam, cokol­wiek pamię­tasz ze słów, któ­re ci rzekł, a któ­rych myśmy jesz­cze nie sły­sze­li” (Ewan­ge­lia Marii Mag­da­le­ny). Hmm, a ofi­cjal­ne źró­dła o tym mil­czą. Czyż­by to Maria (a nie Piotr) była spad­ko­bier­czy­nią wie­dzy Kościo­ła? I na koniec sma­czek teo­lo­gicz­no — por­no­gra­ficz­ny potwier­dza­ją­cy dzie­wic­two Marii: I rze­kła Salo­me: “Na Boga żywe­go, jeśli nie wło­żę pal­ca moje­go i nie zba­dam jej przy­ro­dze­nia, nie uwie­rzę, że dzie­wi­ca poro­dzi­ła” (…) i wło­ży­ła Salo­me palec w jej przy­ro­dze­nie. I Salo­me wyda­ła okrzyk i rze­kła: “Bia­da mi, bez­boż­nej i nie­wier­nej, bom kusi­ła Boga żywe­go. Oto ręka moja, palo­na ogniem, odpa­da ode mnie” (Pro­to­ewan­ge­lia Jakuba).

Ksiądz Min­ge, autor słyn­nej Patro­lo­gii powie­dział: “Pomi­nąć apo­kry­fy, to zna­czy pozba­wić się moż­li­wo­ści zba­da­nia począt­ków chrze­ści­jań­stwa”. Też jestem tego zda­nia. Apo­kry­fy nale­ży czy­tać, nie bacząc na ich sta­tus w koście­le kato­lic­kim. Tym bar­dziej, że wie­le “ofi­cjal­nie” akcep­to­wa­nych wyda­rzeń z życia Jezu­sa Chry­stu­sa pocho­dzi z tek­stów apo­kry­ficz­nych: trzej kró­lo­wie i ich imio­na (Ewan­ge­lia Dzie­ciń­stwa Ormiań­ska), poród w żło­bie i pokłon wołu i osła (Ewan­ge­lia Pseu­do-Mate­usza), imio­na wiszą­cych obok Jezu­sa zło­czyń­ców (Ewan­ge­lia Niko­de­ma). Z apo­kry­fów wzię­ta jest też postać Wero­ni­ki, któ­ra otar­ła z krwi i potu twarz Chry­stu­sa w cza­sie dro­gi krzy­żo­wej. W pismach kano­nicz­nych o tych zda­rze­niach nie ma ani sło­wa. Jesz­cze jed­no: w kano­nicz­nym Liście św Judy Apo­sto­ła nastę­pu­je odnie­sie­nie do pro­roc­twa Heno­cha. A gdzie to pro­roc­two? W apo­kry­ficz­nej Księ­dze Heno­cha! I jak tu się nie pogubić…

Najbliż­sze lata nie­wąt­pli­wie przy­nio­są zmia­ny. Zmia­ny zarów­no w ogól­nym para­dyg­ma­cie myśle­nia jak i w kwe­stiach bar­dziej szcze­gó­ło­wych. Zmia­ny doty­czyć będą wszyst­kich dzie­dzin nauko­wych, nastą­pi rów­nież dale­ko idą­ce zróż­ni­co­wa­nie sfe­ry życia spo­łecz­ne­go, kul­tu­ral­ne­go i poli­tycz­ne­go. Napa­wa to lękiem, bo zmia­ny nio­są poczu­cie nie­sta­bil­no­ści, nie­upo­rząd­ko­wa­nia, jed­nym sło­wem — cha­osu. Jed­nym z roz­wią­zań pro­ble­mu cha­osu, któ­ry się już poja­wił i budzi nie­po­kój, jest nowa teo­ria. Teo­ria, któ­rej zało­że­nia sku­pia­ją się na odkry­wa­niu mate­ma­tycz­ne­go porząd­ku w śro­do­wi­sku chaotycznym.

Atraktor Lorenza
Atrak­tor Loren­za — sym­bol nowej teo­rii
źró­dło: Wikipedia

Począt­ki teo­rii cha­osu się­ga­ją lat sześć­dzie­sią­tych dwu­dzie­ste­go wie­ku, kie­dy to Edward Lorenz, mete­oro­log z Mas­sa­chu­setts Insti­tu­te of Tech­no­lo­gy zaob­ser­wo­wał we wła­snym kom­pu­te­ro­wym mode­lu pogo­do­wym dziw­ne zmia­ny w jego funk­cjo­no­wa­niu za spra­wą jed­ne­go (dodaj­my, że mini­mal­nie oddzia­ło­wu­ją­ce­go) czyn­ni­ka. Lorenz uru­cha­miał symu­la­cję, kom­pu­ter poda­wał pogo­dę dzień za dniem, gro­ma­dzo­ne dane przy­po­mi­na­ły real­ne zmia­ny pogo­dy w pew­nym okre­sie. Któ­re­goś dnia kom­pu­ter nie dokoń­czył serii obli­czeń i Lorenz posta­no­wił je powtó­rzyć ale nie od począt­ku, czy­li od danych wyj­ścio­wych, lecz jako dane wyj­ścio­we przy­jął jed­ne z kolej­nych wcze­śniej­szych wyni­ków. Jak rozu­mo­wał, kom­pu­ter powtó­rzy serię obli­czeń do momen­tu gdzie ostat­nio prze­rwał i będzie je kon­ty­nu­ował do momen­tu okre­ślo­ne­go przez bada­cza. Ku zdzi­wie­niu Loren­za, dru­ga seria obli­czeń po poda­niu kil­ku pierw­szych wyni­ków, zamiast pozo­sta­wać iden­tycz­ną z pierw­szą serią, bar­dzo szyb­ko zaczę­ła się od niej odda­lać w zupeł­nie nie­prze­wi­dy­wal­nym kie­run­ku. Zatem, o ile w pro­gno­zie godzin­nej czyn­nik ten nie zakłó­cał mode­lu w dużym stop­niu, to w ska­li jed­no­dnio­wej zmia­ny były już bar­dzo widocz­ne, nato­miast im dal­sza była pro­gno­za, tym bar­dziej sys­tem sta­wał się nie­upo­rząd­ko­wa­ny. Lorenz zja­wi­sko to nazwał “efek­tem moty­la” (nazwa ta powsta­ła od stwier­dze­nia, że ruch skrzy­deł moty­la w Peki­nie może wywo­łać po pew­nym cza­sie gwał­tow­ną burzę nad Nowym Jor­kiem) i roz­po­czął pra­cę nad pozna­wa­niem tego nie­co­dzien­ne­go zja­wi­ska. Zarów­no Lorenz jak i jego kon­ty­nu­ato­rzy stwier­dzi­li, że mimo efek­tu moty­la model pozo­sta­je sta­bil­ny i prze­wi­dy­wal­ny — jed­nak na zupeł­nie innym pozio­mie. Tak zro­dzi­ła się gałąź mate­ma­ty­ki, któ­ra pró­bo­wa­ła opi­sać powyż­sze zjawiska.

Teo­ria cha­osu wypra­co­wa­ła już wła­sną ter­mi­no­lo­gię, czę­sto zaska­ku­ją­cą dla prze­cięt­ne­go odbior­cy, ponie­waż poja­wia­ją się tam takie sfor­mu­ło­wa­nia jak “bifur­ka­cja”, “frak­tal”, “dywan Sier­piń­skie­go” czy “atrak­tor Loren­za”. Jed­nak, wbrew pozo­rom, jest to teo­ria bar­dzo spój­na i kon­kret­na. Jed­no­cze­śnie jest to gałąź nauki na mia­rę naszych cza­sów, ponie­waż mode­lu­jąc i opi­su­jąc fak­tycz­ne zja­wi­ska (jak burze czy hura­ga­ny) i rze­czy­wi­ste przed­mio­ty (drze­wa, góry), wyma­ga olbrzy­miej mocy obli­cze­nio­wej, któ­rą mogły jej dać jedy­nie naj­bar­dziej zaawan­so­wa­ne tech­no­lo­gicz­nie komputery.

Diagram bifurkacji
Dia­gram bifur­ka­cji — tak w kolej­nych ite­ra­cjach budu­je się układ cha­otycz­ny
źró­dło: Wikipedia

Bifur­ka­cje, jeden z mate­ma­tycz­nych mode­li teo­rii cha­osu, opi­su­ją rady­kal­ne zmia­ny spo­so­bu ist­nie­nia dane­go ukła­du. Przy­kła­dem takiej sytu­acji jest zapa­lo­na zapał­ka rzu­co­na na ściół­kę w lesie. W sytu­acji tej nie wia­do­mo czy zapał­ka zga­śnie, czy też wywo­ła pożar lasu, zmie­nia­jąc go w pogo­rze­li­sko. Innym przy­kła­dem bifur­ka­cji jest tocze­nie się kuli po kra­wę­dzi rów­ni pochy­łej. Wybór jed­ne­go z moż­li­wych kie­run­ków tocze­nia się kuli w dół zale­ży od nie­zau­wa­żal­nych nie­rów­no­ści powierzch­ni, dla­te­go robi wra­że­nie przy­pad­ko­we­go. Wybór dro­gi przez toczą­cą się po kra­wę­dzi pochyl­ni kulę, jest nie tyl­ko przy­pad­ko­wy w sen­sie rachun­ku praw­do­po­do­bień­stwa. Jeste­śmy przy­zwy­cza­je­ni do deter­mi­ni­zmu w myśle­niu i dzia­ła­niu, uwa­ża­my że przy­czy­na zawsze rodzi sku­tek, akcja — reak­cję, a pew­ne pra­wa fizycz­ne są nie­zmien­ne. Patrząc w ten spo­sób dało­by się teo­re­tycz­nie prze­wi­dzieć całą par­tię gry w bilard, ponie­waż pole­ga ona na deter­mi­ni­stycz­nym pra­wie odbi­cia. Jed­nak w prak­ty­ce moż­na prze­wi­dzieć jedy­nie kil­ka sekund par­tii naprzód. Zaczy­na­ją dzia­łać czyn­ni­ki dotych­czas pomi­ja­ne, takie jak nie­rów­no­ści na powierzch­ni bil, źle wypo­zio­mo­wa­ny stół i krzy­wi­zna kija. Zaczy­na dzia­łać teo­ria cha­osu. Począw­szy od Eukli­de­sa, przez Gali­le­usza, a na New­to­nie skoń­czyw­szy, domi­no­wał uprosz­czo­ny model świa­ta opar­ty na linio­wych (posia­da­ją­cych kon­kret­ne roz­wią­za­nie) rów­na­niach mate­ma­tycz­nych. Pierw­sze pro­ble­my poja­wi­ły się w momen­cie odkry­cia duali­zmu kor­pu­sku­lar­no-falo­we­go, pra­wa nie­ozna­czo­no­ści Heisen­ber­ga i oczy­wi­ście teo­rii Alber­ta Ein­ste­ina. Potrzeb­ne były nowe meto­dy okre­śla­nia rze­czy­wi­sto­ści i prze­kła­da­nia jej na język fizy­ki i matematyki.

Dla przy­kła­du spró­buj­my opi­sać górę. Uży­wa­jąc geo­me­trii eukli­de­so­wej mogli­by­śmy stwier­dzić, że jest to trój­kąt. Z dale­ka góra fak­tycz­nie tak wyglą­da, ale zbli­ża­jąc się do niej stwier­dzi­li­by­śmy, że popeł­ni­li­śmy olbrzy­mie uprosz­cze­nie. Przyj­rzaw­szy się z bli­ska jej powierzch­ni z pew­no­ścią doszli­by­śmy do wnio­sku, że bez­błęd­ne opi­sa­nie góry języ­kiem tra­dy­cyj­nej mate­ma­ty­ki jest abso­lut­nie nie­moż­li­we. Teo­ria cha­osu daje narzę­dzia pozwa­la­ją­ce to uczy­nić, two­rzy też zaska­ku­ją­ce tezy, jak na przy­kład zało­że­nie, że dowol­ny frag­ment cało­ści jest nie­mal ide­al­nym odbi­ciem tej­że cało­ści. Wra­ca­jąc do przy­kła­du góry: wyglą­da ona tak samo w cało­ści, w poło­wie, tak samo wyglą­da jej szczyt, a nawet odro­bi­na kwar­cu na samym wierz­chu tego szczy­tu. Podob­nie dzie­je się w przy­pad­ku badań linii brze­go­wych. Nie­za­leż­nie od pozio­mu powięk­sze­nia, zarys linii brze­go­wej będzie iden­tycz­ny. Dobrym przy­kła­dem do ana­li­zy są noto­wa­nia cen baweł­ny w Sta­nach Zjed­no­czo­nych, ponie­waż reje­stru­je się je codzien­nie od ponad stu lat. I co się oka­zu­je? Jed­no­dnio­we waha­nia ceno­we odpo­wia­da­ją waha­niom jed­ne­go mie­sią­ca ale też stu lat! Bio­rąc pod uwa­gę to zało­że­nie może­my przy­jąć, że nasz jeden dzień jest odbi­ciem całe­go nasze­go życia.

Sed­no takie­go sta­nu rze­czy leży w tym, że rze­czy­wi­stość jest “nie­do­kład­na” i “nie­wy­mier­na”. W rze­czy­wi­sto­ści nie ist­nie­je “dokład­ny” kilo­gram, “dokład­ny” metr i zawsze jest “coś” po prze­cin­ku co spra­wia, że w odpo­wied­nio dłu­gim cza­sie zja­wi­ska toczą się w spo­sób nie­prze­wi­dy­wal­ny. Świat bowiem nie jest upo­rząd­ko­wa­ny, a wręcz odwrot­nie: obsy­py­wa­nie się kli­fu nad morzem, wypię­trza­nie gór, wzrost drzew, krą­że­nie Zie­mi wokół Słoń­ca, czy rak skó­ry są pro­ce­sa­mi rzą­dzą­cy­mi się się pra­wa­mi dyna­mi­ki nie­li­nio­wej, pra­wa­mi uży­wa­ny­mi w ramach wyja­śnień budo­wa­nych w teo­rii cha­osu. Jak już wspo­mnia­łem wcze­śniej, nawet małe zmia­ny warun­ków począt­ko­wych powo­du­ją, w odpo­wied­nio dłu­gim cza­sie, nie­prze­wi­dy­wal­ne efek­ty. Jed­na z wie­lu zacho­dzą­cych w orga­ni­zmie muta­cji w ska­li mikro prze­ra­dza się w roz­rost tkan­ki nowo­two­ro­wej widocz­nej w ska­li makro. Nie­znacz­ne odchy­le­nia bie­gu toru Zie­mi wokół Słoń­ca po odpo­wied­nio dłu­gim cza­sie mogą spo­wo­do­wać kata­stro­fę w posta­ci uciecz­ki pla­ne­ty w kosmos lub zde­rze­nia z innym cia­łem niebieskim.

Kostka Mengera
Kost­ka (gąb­ka) Men­ge­ra — naj­bar­dziej zna­ny trój­wy­mia­ro­wy frak­tal
źró­dło: Wikipedia

Gra­ficz­ną ilu­stra­cję teo­rii cha­osu sta­no­wią frak­ta­le. Są to zło­żo­ne obiek­ty o nie­skoń­czo­nej licz­bie deta­li. Ich naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ną cechą jest to, że są nie­skoń­czo­ne, a jed­no­cze­śnie zamy­ka­ją się w skoń­czo­nej figu­rze. Frak­ta­le trój­wy­mia­ro­we, któ­re powsta­ją przez zło­że­nie frak­ta­li dwu­wy­mia­ro­wych posia­da­ją skoń­czo­ną obję­tość, ale nie­skoń­czo­ną powierzch­nię. Za pio­nie­ra bada­czy frak­ta­li uzna­je się powszech­nie uro­dzo­ne­go w Pol­sce fran­cu­skie­go
uczo­ne­go Beno­it Man­del­bro­ta. Naj­bar­dziej cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi i pod­sta­wo­wy­mi kształ­ta­mi frak­ta­li są: zbiór Can­to­ra, dywan i trój­kąt Sier­piń­skie­go, krzy­wa Kocha, zbio­ry Man­del­bro­ta i Julii, nato­miast naj­bar­dziej zna­nym frak­ta­lem trój­wy­mia­ro­wym jest kost­ka (zwa­na też gąb­ką) Men­ge­ra. Mode­le przy­po­mi­na­ją­ce frak­ta­le moż­na spo­tkać w przy­ro­dzie, jed­nak z uwa­gi na fakt, że rze­czy­wi­ste przed­mio­ty zbu­do­wa­ne są z ato­mów, a więc nie mogą być nie­skoń­czo­ne, podo­bień­stwo wystę­pu­je jedy­nie na kil­ku pierw­szych pozio­mach. Bar­dzo cie­ka­wym przy­kła­dem są tutaj chmu­ry, ale tak­że układ krwio­no­śny, kwiat kala­fio­ra, krysz­ta­ły lodu, osa­dza­ją­ca się rdza, czy pla­ma ropy na powierzch­ni wody.

Teo­ria cha­osu to nie tyl­ko czy­sto mate­ma­tycz­na abs­trak­cja. Odno­sząc się do ist­nie­ją­cych zja­wisk fizycz­nych teo­ria ta impli­ku­je roz­wa­ża­nia filo­zo­ficz­ne i socjo­lo­gicz­ne. Czym bowiem jest pró­ba opi­sa­nia np. dyna­mi­ki tłu­mu, jeśli nie za pomo­cą rów­nań nie­li­nio­wych? Teo­rię cha­osu wyko­rzy­stu­je się zarów­no do opra­co­wy­wa­nia opty­mal­nych mode­li prze­pły­wu prą­du, kom­pre­sji danych, jak i do badań histo­rycz­nych czy opi­sy­wa­nia zagad­nień z zakre­su onto­lo­gii. Przy­kła­dów zasto­so­wa­nia w roz­ma­itych dzie­dzi­nach nasze­go życia jest bar­dzo wie­le. Cha­os opi­su­je rytm nasze­go ser­ca, nie­któ­rzy naukow­cy sądzą, że cha­otycz­nym sys­te­mem jest rów­nież łań­cuch DNA.

Cie­ka­we efek­ty daje wyko­rzy­sta­nie teo­rii cha­osu w muzy­ce. Dia­na S. Dab­by, stu­dent­ka inży­nie­rii na Mas­sa­chu­setts Insti­tu­te of Tech­no­lo­gy, wyko­rzy­sta­ła atrak­tor Loren­za stwo­rze­nia muzycz­nych waria­cji. Przy­po­rząd­ko­wa­ła poszcze­gól­nym nutom Pre­lu­dium C‑dur Johan­na Seba­stia­na Bacha koor­dy­na­ty war­to­ści x w atrak­to­rze Loren­za i w ten spo­sób stwo­rzy­ła cha­otycz­ne waria­cje opar­te na tak zmon­to­wa­nym mate­ria­le muzycz­nym. Wie­lu muzy­ków uwa­ża, że utwo­ry “skom­po­no­wa­ne” w ten spo­sób są bar­dzo pra­wi­dło­wo skon­stru­owa­ne pod wzglę­dem for­mal­nym i bar­dzo inte­re­su­ją­ce estetycznie.

Cha­os w dal­szym cią­gu żywo inte­re­su­je zarów­no mate­ma­ty­ków jak i fizy­ków, ponie­waż wciąż poja­wia­ją się nowe nie­wia­do­me i wie­le jesz­cze w tej teo­rii pozo­sta­ło do odkry­cia. Powszech­nie uwa­ża się, że dwu­dzie­sty pierw­szy wiek będzie wie­kiem trzech teo­rii: rela­ty­wi­zmu, mecha­ni­ki kwan­to­wej i cha­osu. Aspek­ty cha­osu widocz­ne są na każ­dym kro­ku: od pły­wów oce­anicz­nych, przez zawi­ro­wa­nia krwio­obie­gu, struk­tu­rę gałę­zi drzew, aż po efekt tur­bu­len­cji. Teo­ria cha­osu zdo­by­ła bar­dzo wyso­ką pozy­cję we współ­cze­snej nauce i w mia­rę prze­ista­cza­nia się z nie­wiel­kiej tezy opra­co­wa­nej przez grup­kę zapa­leń­ców do peł­no­praw­nej dzie­dzi­ny nauko­wej zdo­by­wa­ła coraz więk­szą popu­lar­ność tak­że wśród osób nie­zwią­za­nych pro­fe­sjo­nal­nie z nauką. Teo­ria cha­osu zmie­ni­ła też spo­sób patrze­nia na bada­nia nauko­we. W oczach spo­łe­czeń­stwa fizy­ka nie jest już tyl­ko bada­niem sub­a­to­mo­wych struk­tur w kosz­tow­nych akce­le­ra­to­rach, ale przede wszyst­kim odkry­wa­niem sys­te­mów cha­otycz­nych i spo­so­bu ich działania.

Więk­szość ludzi uwa­ża, że świat, któ­ry zna­ją, będzie trwać po wie­ki wie­ków. Dostrze­ga­ją, oczy­wi­ście, że rze­czy się zmie­nia­ją, przyj­mu­ją jed­nak, że zmia­ny te jakoś omi­ną dobrze zna­ne struk­tu­ry życia gospo­dar­cze­go i politycznego.

Alvin Tof­fler, “Trze­cia fala”

Demo­kra­cja w XX wie­ku prze­szła ogrom­ne prze­obra­że­nia, zarów­no w sfe­rze spo­łecz­nej jak i (a może przede wszyst­kim) w dzie­dzi­nach poli­ty­ki i gospo­dar­ki. U pro­gu nowe­go tysiąc­le­cia znaj­du­je­my się na roz­dro­żu cywi­li­za­cyj­nym; do wybo­ru mamy przy­ję­tą pod koniec zeszłe­go wie­ku kon­cep­cję glo­ba­li­za­cji, domi­na­cję ryn­ko­wą kon­cer­nów i uni­wer­sa­li­za­cję życia spo­łecz­ne­go na całym świe­cie, po dru­giej stro­nie nato­miast ist­nie­je kon­cep­cja podej­ścia indy­wi­du­ali­stycz­ne­go, w skraj­nych przy­pad­kach może być to nawet anar­chizm indy­wi­du­ali­stycz­ny pro­pa­go­wa­ny przez XIX-wiecz­ne­go filo­zo­fa Pierre’a Jose­pha Proudhona.

José Orte­ga y Gasset

Pierw­sza dro­ga wyda­je się być obar­czo­na zbyt dużym zaufa­niem do tłu­mów. Nastę­pu­je odej­ście od idei spo­łe­czeń­stwa oby­wa­tel­skie­go na rzecz spo­łe­czeń­stwa maso­we­go i jest to podej­ście nie­wła­ści­we, opar­te na błęd­nych i uto­pij­nych zało­że­niach. Spo­łe­czeń­stwo cywil­ne pra­gnę­ło wol­no­ści od pań­stwa; spo­łe­czeń­stwo maso­we zapra­gnie wol­no­ści poprzez nie. Lud, par­tia, pań­stwo i wódz — oto nowa wizja spo­łe­czeń­stwa, dia­me­tral­nie prze­ciw­staw­na oby­wa­tel­skie­mu. Utka­ne z elit spo­łe­czeń­stwa bur­żu­azyj­ne­go spo­łe­czeń­stwo oby­wa­tel­skie powsta­wa­ło, zanim masy zor­ga­ni­zo­wa­ły się i wywal­czy­ły dostęp do życia publicz­ne­go. Masy, czy­li bez­dom­nych, pozba­wio­nych zie­mi, nie­pi­śmien­nych chło­pów, wygna­ły ze wsi prze­mia­ny w rol­nic­twie, któ­re zacho­dzi­ły na prze­ło­mie XVIII i XIX wie­ku i rewo­lu­cja prze­my­sło­wa. Te zagu­bio­ne i bez­sil­ne masy potrze­bo­wa­ły bez­pie­czeń­stwa, pomo­cy, opie­ki i kie­row­nic­twa z zewnątrz, od kogoś, kto dał­by im jakąś nadzie­ję i nadał sens ich życiu. Te ocze­ki­wa­nia miał na myśli José Orte­ga y Gas­set, filo­zof hisz­pań­ski pierw­szej poło­wy XX wie­ku, gdy w „Bun­cie mas” pisał, że masa poja­wi­ła się w świe­cie po to, by nią kie­ro­wa­no, by na nią wpły­wa­no, by ją repre­zen­to­wa­no, by ją orga­ni­zo­wa­no, a nawet po to, by prze­stać być masą, a przy­naj­mniej do tego celu zmie­rzać. Ale nie przy­szła na świat po to, by to wszyst­ko robić sama z sie­bie. Życie swo­je musi odno­sić do instan­cji nad­rzęd­nych, jaki­mi są dosko­nal­sze mniejszości.

Poglą­dy Orte­gi y Gas­se­ta kore­spon­du­ją z poglą­da­mi inne­go myśli­cie­la — Gusta­wa Le Bona. Kon­cep­cje Le Bona wyra­sta­ją z kon­ser­wa­tyw­ne­go pesy­mi­zmu wobec przy­szło­ści kul­tu­ry, z prze­ko­na­nia o osta­tecz­nym upad­ku wszyst­kich dogma­tów reli­gij­nych, spo­łecz­nych i poli­tycz­nych, na któ­rych wyro­sła nasza dotych­cza­so­wa cywi­li­za­cja. Le Bon jest prze­ko­na­ny, że mądrość naro­du jest pro­duk­tem histo­rii, powsta­je przez stu­le­cia i maga­zy­nu­je się w for­mie Tra­dy­cji, a jej wyra­zi­cie­lem jest eli­ta, czy­li jedy­na twór­cza część spo­łe­czeń­stwa. Le Bon jest prze­ra­żo­ny powsta­niem spo­łe­czeń­stwa maso­we­go, któ­re­go wyra­zem jest tłum — bez­myśl­na masa nisz­czą­ca na swo­jej dro­dze wszyst­ko co szla­chet­ne i eli­tar­ne, wdzie­ra­ją­ca się jak potop we wszyst­kie dzie­dzi­ny życia poli­tycz­ne­go i spo­łecz­ne­go. Spo­łe­czeń­stwo maso­we to zaprze­cze­nie Tra­dy­cji. Celem tłu­mów jest komu­nizm, ega­li­ta­ryzm i destruk­cja, rezul­ta­tem tej destruk­cji będzie zapew­ne zmierzch cywi­li­za­cji zachod­niej, gdyż to, co twór­cze, repre­zen­tu­je eli­ta. Tłum kie­ru­je się naj­niż­szy­mi pod­nie­ta­mi, instynk­ta­mi; nie myśli, jest pozba­wio­ny logi­ki; popa­da w skraj­no­ści — może być w jed­nej chwi­li patrio­tycz­ny, aby za chwi­lę stać się zbrod­ni­czym. W tłu­mie uwi­dacz­nia­ją się naj­bar­dziej ata­wi­stycz­ne instynk­ty, na co dzień nie­wy­czu­wal­ne pod gru­bym płasz­czem tra­dy­cyj­nej kul­tu­ry. Tłum to zwy­cię­stwo wszel­kie­go bar­ba­rzyń­stwa i pry­mi­ty­wi­zmu. Ide­olo­gią tłu­mu, któ­ra zastą­pi­ła miej­sce zaj­mo­wa­ne dotych­czas przez reli­gię, jest socjalizm.

Oprócz orga­nicz­nej nie­moż­no­ści podej­mo­wa­nia decy­zji przez tłum ist­nie­je jesz­cze jed­no poważ­ne nie­bez­pie­czeń­stwo. Według słow­ni­ko­wej defi­ni­cji spo­łe­czeń­stwo maso­we to typ współ­cze­sne­go spo­łe­czeń­stwa bier­nych odbior­ców, rzą­dzo­ne­go przez zbiu­ro­kra­ty­zo­wa­ne struk­tu­ry wła­dzy, zdo­mi­no­wa­ne­go przez komer­cyj­ną kul­tu­rę maso­wą. Wła­śnie komer­cyj­na kul­tu­ra maso­wa budzi mój naj­głęb­szy sprze­ciw, a nie­ste­ty mamy oka­zję obco­wać z nią codzien­nie. To ewi­dent­ne zaprze­pasz­cza­nie zdo­by­czy kul­tu­ral­nych i prze­ra­ża­ją­ca bez­tro­ska wobec minio­nych wie­ków mogą dopro­wa­dzić do zani­ku zdol­no­ści twór­czych spo­łe­czeń­stwa i indy­wi­du­al­nych potrzeb każ­de­go czło­wie­ka. Johann Wol­fgang Goethe powie­dział kie­dyś: „Komu trzy tysią­ce lat nie mówią nic, niech w ciem­no­ściach nie­wie­dzy żyje z dnia na dzień”. W ciem­no­ściach nie­wie­dzy egzy­stu­je więk­szość spo­łe­czeń­stwa. Pro­blem w tym, że czu­je się z tego dumna.

Człon­ka­mi Świa­to­wej Orga­ni­za­cji Han­dlu jest więk­szość państw świa­ta, ale tyl­ko nie­licz­ne mają wpływ na jej funkcjonowanie

Bar­dzo trud­ne i zbyt kosz­tow­ne jest kie­ro­wa­nie spo­łe­czeń­stwem maso­wym. Każ­de zresz­tą prze­świad­cze­nie o moż­li­wo­ści reali­za­cji przez wła­dzę woli lub dobra ludu sprzy­ja nie­ogra­ni­czo­nej wła­dzy tych, któ­rzy otrzy­mu­ją demo­kra­tycz­ny man­dat. W takiej demo­kra­cji – bez ogra­ni­czeń i bez praw – lud nie ma środ­ków kon­tro­li nad przy­wód­ca­mi, bo ci zawsze znaj­dą jakiś spo­sób, by wygrać wybo­ry. Lud może ich tyl­ko roz­li­czyć za pomo­cą siły – siły uli­cy, fabry­ki, tłu­mu. Będzie ich roz­li­czać z urze­czy­wist­nie­nia swych pra­gnień. Wte­dy moż­na pod­su­nąć masie pra­gnie­nia sym­bo­licz­ne. Naj­le­piej takie, któ­re prze­ła­mią barie­rę oddzie­la­ją­cą lud od elit i spra­wią wra­że­nie wcią­gnię­cia go do spo­łe­czeń­stwa. Pro­po­zy­cją tą może być, na przy­kład, przy­na­leż­ność do naro­du. Ponie­waż lud nie uczest­ni­czy w mate­rial­nych zdo­by­czach państw naro­do­wych, kon­cep­cja naro­du sta­je się sym­bo­licz­na: wspól­ny język, tra­dy­cja, kul­tu­ra, a przede wszyst­kim zasa­da, że „my” to nie „oni”. Anty­se­mi­tyzm też może być wygod­ny, jeże­li prze­ko­na się lud, że „oni” zaję­li w struk­tu­rze spo­łecz­nej miej­sca, któ­rych zwol­nie­nie otwo­rzy­ło­by sze­ro­kie kana­ły dla ludz­kiej ruchli­wo­ści. Albo kolo­nia­lizm, któ­ry inte­gro­wał jed­nost­ki wokół przy­na­leż­no­ści do tej samej rasy. My wszy­scy jeste­śmy bia­li, a czar­ni czy żół­ci powin­ni nam słu­żyć. Rów­nie atrak­cyj­na mogła być ide­olo­gia pań­stwo­wa, któ­rej słu­żył każ­dy kon­flikt mię­dzy­na­ro­do­wy. Pań­stwo (naj­czę­ściej naro­do­we) jest war­to­ścią samą w sobie, któ­ra wyma­ga ofia­ry, tak­że krwi. Masom moż­na tak­że pod­su­nąć nie­ma­te­rial­ne pra­gnie­nie skie­ro­wa­ne prze­ciw pań­stwu, czy­li ideę rewo­lu­cji w imię inte­re­su kla­so­we­go i obiet­ni­cę praw­dzi­wej demo­kra­cji ludowej.

Pew­nej nadziei moż­na doszu­ki­wać się w kon­cep­cji fal cywi­li­za­cyj­nych Alvi­na Tof­fle­ra. W naj­więk­szym skró­cie moż­na stwier­dzić, że poję­ciem klu­czo­wym dla tof­fle­ry­zmu jest poję­cie fali cywi­li­za­cyj­nej. Wyni­ka ono z dość prze­ko­nu­ją­cej obser­wa­cji, iż for­ma­cje cywi­li­za­cyj­ne nie zmie­nia­ją się w spo­sób nagły ani prze­ło­mo­wy, tyl­ko wzbie­ra­ją i opa­da­ją — wła­śnie jak fale mor­skie. Pod­czas, gdy jed­na ten­den­cja domi­nu­je, inna stop­nio­wo poja­wia się, współ­ist­nie­je, zaczy­na wpro­wa­dzać swo­je porząd­ki, aż wresz­cie grzbiet kolej­nej fali prze­wyż­sza opa­da­ją­cą już falę poprzed­nią — co nie zna­czy wca­le, iżby ta ostat­nia mia­ła cał­ko­wi­cie znik­nąć. Zda­niem Tof­fle­ra, ludz­kość prze­ży­ła dotąd trzy takie cywi­li­za­cyj­ne fale. Pierw­szą z nich była cywi­li­za­cja rol­ni­cza, któ­ra osa­dzi­ła żyją­cych z łowiec­twa i zbie­rac­twa koczow­ni­ków na polach, dała począ­tek ist­nie­niu wła­sno­ści i pra­cy, wytwo­rzy­ła pierw­sze orga­ni­za­cje spo­łecz­ne. Dru­ga fala to fala prze­my­sło­wa; jej grzbiet przy­pa­da na koniec wie­ku XIX i począ­tek XX. Efek­tem zaist­nie­nia dru­giej fali było spo­łe­czeń­stwo maso­we, z jego kli­nicz­ną reali­za­cją w posta­ci komu­ni­zmu. Trze­cia fala nato­miast, wzbie­ra­ją­ca obec­nie, to cywi­li­za­cja infor­ma­cji. To wła­śnie Nowa Cywi­li­za­cja, w któ­rej rolę, jaką dla pierw­szej fali speł­nia­ła zie­mia, a dla dru­giej surow­ce i środ­ki pro­duk­cji, speł­niać będzie Wie­dza, czy­li zebra­na i opra­co­wa­na infor­ma­cja. Według Tof­fle­ra kon­cep­cja spo­łe­czeń­stwa maso­we­go już się prze­ży­ła i nie sta­no­wi zagro­że­nia dla Nowej Cywi­li­za­cji. Jed­nak dla mnie jest to zbyt opty­mi­stycz­ne podej­ście, ponie­waż w obec­nych nam cza­sach zbyt wie­le wska­zu­je na powrót idei spo­łe­czeń­stwa maso­we­go i trud­no sądzić, że (zgod­nie z kon­cep­cją fal cywi­li­za­cyj­nych) samo­ist­nie się zniweluje.

Pro­duk­ty McDo­nal­d’s — sym­bol globalizacji

Według mnie prze­ciw­sta­wie­niem się spo­łe­czeń­stwu maso­we­mu jest kon­cep­cja indy­wi­du­ali­stycz­na. Już Ale­xis de Tocqu­evil­le zauwa­żył, że demo­kra­cja wyma­ga auto­no­mii rów­nych sobie oby­wa­te­li, któ­rzy muszą dzia­łać w spo­sób wol­ny i w opar­ciu o wła­sny sąd. Ale — doda­wał zna­ko­mi­ty kry­tyk — wła­śnie jako wol­ne jed­nost­ki mogą się oni stać zato­mi­zo­wa­nym zbio­rem ego­istów odzie­lo­nych od tra­dy­cji i innych oby­wa­te­li, czy­li — jak dzi­siaj mówi­my — spo­łe­czeń­stwem maso­wym. Tocqu­evil­le uwa­żał, że moż­na temu zara­dzić przez sze­ro­kie hory­zon­ty jed­no­stek, przez indy­wi­du­alizm wła­ści­wie rozu­mia­ny. Alter­na­ty­wą dla zuni­for­mi­zo­wa­ne­go i scen­tra­li­zo­wa­ne­go świa­ta, dla bez­kształt­nej pla­zmy kar­mio­nej popkul­tu­rą, może być tyl­ko spo­łe­czeń­stwo plu­ra­li­stycz­ne i zde­cen­tra­li­zo­wa­ne. Nastą­pić musi nie tyl­ko decen­tra­li­za­cja tery­to­rial­na (posze­rze­nie upraw­nień gmin i regio­nów) — auto­no­mię powin­ny też uzy­skać róż­no­ra­kie wspól­no­ty kul­tu­ro­we. Nie tyl­ko pań­stwo, ale każ­da spo­łecz­ność powin­na móc sta­no­wić wła­sne pra­wa dla swych ludzi. Wów­czas mogły­by koeg­zy­sto­wać obok sie­bie tra­dy­cyj­ne rodzi­ny patriar­chal­ne i sta­dła femi­ni­stek czy homo­sek­su­ali­stów, gmi­ny fun­da­men­ta­li­stów reli­gij­nych i gru­py kontr­kul­tu­ro­we, mili­tar­no-rasi­stow­skie spo­łecz­no­ści pra­wi­cy i anar­chi­stycz­ne czy komu­ni­stycz­ne — lewicy…

By decen­tra­li­za­cja tery­to­rial­na i kul­tu­ro­wa nie sta­ła się wszak­że fik­cją musi jej towa­rzy­szyć decen­tra­li­za­cja gospo­dar­cza tj. dekon­cen­tra­cja wła­sno­ści i form pro­duk­cji. Rewo­lu­cja infor­ma­tycz­na stwa­rza szan­se na real­ność tego pro­ce­su. Idea zde­cen­tra­li­zo­wa­ne­go spo­łe­czeń­stwa plu­ra­li­stycz­ne­go to pro­gram, któ­ry mógł­by połą­czyć roz­pro­szo­ne i skłó­co­ne dziś sek­to­ry opo­zy­cji anty­sys­te­mo­wej. Warun­kiem jego przy­ję­cia jest wyrze­cze­nie się ambi­cji uszczę­śli­wia­nia wedle swej recep­ty całej ludz­ko­ści (wystar­czy jeśli będziesz uszczę­śli­wiał tyl­ko same­go sie­bie). Zaak­cep­to­wa­nie róż­no­rod­no­ści świa­ta i odmien­no­ści innych ludzi to zada­nie, któ­re stoi nie tyl­ko przed pra­wi­cow­ca­mi. W prze­ciw­nym razie utrzy­ma się obec­na sytu­acja, w któ­rej ogrom­na mil­czą­ca więk­szość oglą­da na ekra­nach tele­wi­zo­rów star­cia garst­ki lewi­co­wej eks­tre­mi­stów z rów­nie nie­licz­ny­mi eks­tre­mi­sta­mi pra­wi­cy, a cały spek­takl zaku­li­so­wo reży­se­ru­ją elity.

Lite­ra­tu­ra:

  • Gustaw Le Bon „Psy­cho­lo­gia tłu­mu”, War­sza­wa 1994
  • Ale­xis de Tocqu­evil­le, „O demo­kra­cji w Ame­ry­ce”, Kra­ków 1996
  • Jose Orte­ga y Gas­set, „Bunt mas”, War­sza­wa 1995
  • C. Wri­ght Mills, „Eli­ta wła­dzy”, War­sza­wa 1962
  • Alvin Tof­fler, „Trze­cia fala”, War­sza­wa 1997