Przypisywanie znaczeń symbolicznych określonym sytuacjom, rytuałom, a także specyficznym osobom czy zwierzętom jest cechą ludzką od prawieków. Jest to sposób na dookreślanie pewnych niejasności budzących racjonalny sprzeciw. Najwcześniejszymi symbolami były niewątpliwie symbole religijne, którymi ludzie pierwotni starali się wytłumaczyć niewytłumaczalne zjawiska przyrodnicze. Na tym gruncie wyrosła grecka i rzymska mitologia, indyjskie wedy, islamski Koran, czy też chrześcijańska Biblia.
Józef Keller, wybitny znawca tematu, tak definiuje symbol: „Symbol to jakiś przedmiot dostrzegalny zmysłami, który przywołuje na myśl jakiś inny przedmiot lub pojęcie.” Zgrabne wyjaśnienie, ja bym jednak dodał, że symbolem nie musi być koniecznie przedmiot; może nim być konkretne wydarzenie lub osoba. Nikt przecież nie zaprzeczy symbolicznego znaczenia upadku Muru Berlińskiego, masakry na placu Tienanmen, czy ataku na wieże World Trade Center. Często bywa również, że z określonymi sytuacjami związana jest osoba, lub grupa osób, które nabierają wartości symbolu. Jako symbol chaosu można podać Attylę, wodza Hunów, jako symbol wiedzy i inteligencji – Alberta Einsteina, wzorcem dobroci była niewątpliwie Matka Teresa z Kalkuty, a czegoś wręcz przeciwnego – często symbolicznie przedstawiani razem – Adolf Hitler i Józef Stalin.

źródło: Wikipedia
Nowe czasy wymagają nowych symboli. Stare powoli tracą na znaczeniu, tym bardziej, że zmienia się paradygmat sposobu obserwacji świata. Dzisiaj już nikt, widząc przecinającą niebo błyskawicę, nie wznosi modłów do Zeusa, aby ten raczył wstrzymać swój karzący piorun. Nie dziwią fenomeny przyrodnicze, ale nie dziwią też zmiany obyczajowe. Gdyby w czasach nam obecnych egzystował symboliczny Rasputin, jego wyczyny mogłyby najwyżej wzbudzić niewielkie zainteresowanie, ale na pewno nie wzburzyłyby opinii publicznej całej Europy. Kudy Rasputinowi do takiego Larry’ego Flinta. Ot, śmiech i tyle. Także i straszenie młodego pokolenia niejakim Ławrientiejem Berią nie przynosi rezultatu, bo młodzi nie znają koszmaru systemu totalitarnego, a nazwisko „kata nad katami” na kartkach książek historycznych nie wygląda przecież tak groźnie.
Należy zatem stworzyć symbole całkiem nowe, adekwatne do współczesnej rzeczywistości i, co ważniejsze, do nowych sytuacji jakich ostatnio nam nie brakuje. Weźmy choćby rodzimą scenę polityczną. Pojawił się nowy typ polityka: niekompetentnego, ale wzbudzającego nadzieję, nieokrzesanego, ale cieszącego się poparciem. Taki chłopek – roztropek, przykładu personalnego nie muszę chyba podawać, liczę na Państwa inteligencję.
A jak jest na świecie? Tu wymieniają się tylko osoby, znaczenie symboliczne pozostaje to samo. No bo w końcu jak ocenić symboliczną wartość obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych, skoro taką samą miał jego poprzednik? Czy symbolizm Papieża wiąże się z jego wewnętrzną charyzmą, czy zajmowanym stanowiskiem? Czy w dziedzinie terroryzmu Osama bin Laden wykazał jakiś szczególny talent, czy był akurat „on the top”? Nie wydaje mi się, żeby był bardziej symboliczny od takiego Ernesto Guevary, który nota bene cieszył się chyba większą sympatią. Ale już o symbolice Lady Gagi, jako modelu współczesnej popkultury można powiedzieć wiele. Tyle, że po co. Jakie czasy, takie symbole…
Chciałbym Was pozostawić z refleksją, że namnożenie współczesnych symboli sugeruje chwiejność naszej kultury. W końcu czym kultura łacińska może się ostatnimi czasy pochwalić? Zanikają obrzędy, tradycje, nie pojawiają się nowe formy sztuki, stanowimy kulturę konsumpcyjną, a nie kreatywną. Zanikają stare symbole, a te nowe jakoś nie budzą sympatii. Kultura Zachodu przeżyła swoje apogeum. Obyśmy tylko nie byli świadkami jej zmierzchu.