Wielkimi krokami nadchodzą święta Bożego Narodzenia. Czas pokoju, moralnej odnowy, odbudowywania relacji rodzinnych. Czas, w którym winniśmy zastanowić się nad naszym bytem, w skupieniu i zadumie. Taaak, rozmarzyłem się pisząc te słowa, a przecież sam widzę jak to u nas naprawdę wygląda.
Tak naprawdę, to my tych świąt nie potrzebujemy. Ostatecznie kogo to obchodzi, że kiedyś tam narodził się syn cieśli, niejaki Jezus z Nazaretu. No, może jedynie to jest dobre, że w końcu jest kilka dni wolnego, a przecież w telewizorze tyle dobrych filmów. Chociaż ostatnio spotkałem się z opiniami, że i to jest niedobre, że mamy wolne, bo przed samym końcem roku jest mnóstwo pracy. I po co marnować cenny czas pracownika na takie głupoty. Kiedy już jednak mamy ten wolny czas, nagle odzywają się atawistyczne strzępki podświadomości. Że jakaś tradycja, że prezenty, a jeszcze w dodatku wieczerza wigilijna. I z szaleńczym błyskiem w oku rzucamy się w wir świątecznych przygotowań, tak naprawdę nie wiedząc, o co w tym wszystkim chodzi. Przypomina mi się w tym momencie fragment opowiadania o Muminkach pióra Tove Jansson, w którym te małe trolle (zapadające w sen zimowy), nagle pod koniec grudnia zostają brutalnie wyrwane ze snu i zmuszone do obserwacji przedwigilijnego szaleństwa. Problem w tym, że u Tove Jansson zakończenie opowiadania wyjaśnia, na czym polega piękno wigilijnego wieczoru. My tego zwyczajnie już nie potrafimy.
Niektórzy twierdzą, że chaos jest piękny. Piękny zatem musi być widok hipermarketu dzień lub dwa przed Wigilią. Masa przelewająca się między półkami, nabywająca składniki do tradycyjnych potraw („Kochanie, wezmę dwie pizze, dobrze?”, „Tylko weź wegetariańskie, w końcu Wigilia!”), lub też w skupieniu zastanawiająca się nad odpowiednim i przemyślanym prezentem dla bliskich („Masz stówę smarkaczu, idź se coś kupić!”). Setki Mikołajów i Śnieżynek, którzy z uporem godnym lepszej sprawy wmawiają biednym ludziom, że ich święta będą absolutnie pozbawione sensu, jeśli nie nabędą kompletu garnków lub nowej szczoteczki do zębów. I ta wszechobecna życzliwość i zrozumienie dla drugiego człowieka („Panie, pan tu nie stałeś!”). Czy może być coś wspanialszego?
Po co nam właściwie Wigilia? W kraju katolickich agnostyków, gdzie 90% społeczeństwa twierdzi że wierzy, a w kościołach są pustki. Gdzie hipokryzja przekracza wszelkie dopuszczalne normy, a my dzielimy się opłatkiem. Czy warto utrzymywać tradycję dla tej garstki obłąkańców którzy cieszą się, że w tym dniu są razem, którzy przełamując się opłatkiem mają autentyczne łzy w oczach, dla których pierwsza gwiazdka jest czymś więcej niż sygnałem rzucania się do koryta? Myślę że warto, tym bardziej, że ja się do tych obłąkańców zaliczam. I wierzę, że dopóki w tym kraju będzie choć jeden tak szalony człowiek, to Wigilia mimo wszystko będzie miała potężną siłę i moc przebaczania. Dlatego w tym szczególnym dniu chciałbym podzielić się z Wami dobrą radą. Zwolnijcie tempo. Spójrzcie w oczy drugiej osobie, obojętne czy to Wasza ukochana osoba czy zwykły przechodzień. Przed samą Wigilią wyjdźcie na spacer. Pomyślcie. Zastanówcie się. Ten dzień jest w końcu tylko i wyłącznie dla Was. Wyjdźcie z mentalnego hipermarketu, nie poddawajcie się duchowej macdonaldyzacji.
Życzę Wam Świąt Bożego Narodzenia przeżytych właściwie. Życzę Wam, żebyście nie zapomnieli po co one są. I życzę Wam, żebyście mieli to, co w życiu najważniejsze:
Tak lubię święta, choć są tylko raz do roku
Tak lubię święta – i święty spokój!