Większość ludzi uważa, że świat, który znają, będzie trwać po wieki wieków. Dostrzegają, oczywiście, że rzeczy się zmieniają, przyjmują jednak, że zmiany te jakoś ominą dobrze znane struktury życia gospodarczego i politycznego.
Alvin Toffler, “Trzecia fala”
Demokracja w XX wieku przeszła ogromne przeobrażenia, zarówno w sferze społecznej jak i (a może przede wszystkim) w dziedzinach polityki i gospodarki. U progu nowego tysiąclecia znajdujemy się na rozdrożu cywilizacyjnym; do wyboru mamy przyjętą pod koniec zeszłego wieku koncepcję globalizacji, dominację rynkową koncernów i uniwersalizację życia społecznego na całym świecie, po drugiej stronie natomiast istnieje koncepcja podejścia indywidualistycznego, w skrajnych przypadkach może być to nawet anarchizm indywidualistyczny propagowany przez XIX-wiecznego filozofa Pierre’a Josepha Proudhona.

Pierwsza droga wydaje się być obarczona zbyt dużym zaufaniem do tłumów. Następuje odejście od idei społeczeństwa obywatelskiego na rzecz społeczeństwa masowego i jest to podejście niewłaściwe, oparte na błędnych i utopijnych założeniach. Społeczeństwo cywilne pragnęło wolności od państwa; społeczeństwo masowe zapragnie wolności poprzez nie. Lud, partia, państwo i wódz — oto nowa wizja społeczeństwa, diametralnie przeciwstawna obywatelskiemu. Utkane z elit społeczeństwa burżuazyjnego społeczeństwo obywatelskie powstawało, zanim masy zorganizowały się i wywalczyły dostęp do życia publicznego. Masy, czyli bezdomnych, pozbawionych ziemi, niepiśmiennych chłopów, wygnały ze wsi przemiany w rolnictwie, które zachodziły na przełomie XVIII i XIX wieku i rewolucja przemysłowa. Te zagubione i bezsilne masy potrzebowały bezpieczeństwa, pomocy, opieki i kierownictwa z zewnątrz, od kogoś, kto dałby im jakąś nadzieję i nadał sens ich życiu. Te oczekiwania miał na myśli José Ortega y Gasset, filozof hiszpański pierwszej połowy XX wieku, gdy w „Buncie mas” pisał, że masa pojawiła się w świecie po to, by nią kierowano, by na nią wpływano, by ją reprezentowano, by ją organizowano, a nawet po to, by przestać być masą, a przynajmniej do tego celu zmierzać. Ale nie przyszła na świat po to, by to wszystko robić sama z siebie. Życie swoje musi odnosić do instancji nadrzędnych, jakimi są doskonalsze mniejszości.
Poglądy Ortegi y Gasseta korespondują z poglądami innego myśliciela — Gustawa Le Bona. Koncepcje Le Bona wyrastają z konserwatywnego pesymizmu wobec przyszłości kultury, z przekonania o ostatecznym upadku wszystkich dogmatów religijnych, społecznych i politycznych, na których wyrosła nasza dotychczasowa cywilizacja. Le Bon jest przekonany, że mądrość narodu jest produktem historii, powstaje przez stulecia i magazynuje się w formie Tradycji, a jej wyrazicielem jest elita, czyli jedyna twórcza część społeczeństwa. Le Bon jest przerażony powstaniem społeczeństwa masowego, którego wyrazem jest tłum — bezmyślna masa niszcząca na swojej drodze wszystko co szlachetne i elitarne, wdzierająca się jak potop we wszystkie dziedziny życia politycznego i społecznego. Społeczeństwo masowe to zaprzeczenie Tradycji. Celem tłumów jest komunizm, egalitaryzm i destrukcja, rezultatem tej destrukcji będzie zapewne zmierzch cywilizacji zachodniej, gdyż to, co twórcze, reprezentuje elita. Tłum kieruje się najniższymi podnietami, instynktami; nie myśli, jest pozbawiony logiki; popada w skrajności — może być w jednej chwili patriotyczny, aby za chwilę stać się zbrodniczym. W tłumie uwidaczniają się najbardziej atawistyczne instynkty, na co dzień niewyczuwalne pod grubym płaszczem tradycyjnej kultury. Tłum to zwycięstwo wszelkiego barbarzyństwa i prymitywizmu. Ideologią tłumu, która zastąpiła miejsce zajmowane dotychczas przez religię, jest socjalizm.
Oprócz organicznej niemożności podejmowania decyzji przez tłum istnieje jeszcze jedno poważne niebezpieczeństwo. Według słownikowej definicji społeczeństwo masowe to typ współczesnego społeczeństwa biernych odbiorców, rządzonego przez zbiurokratyzowane struktury władzy, zdominowanego przez komercyjną kulturę masową. Właśnie komercyjna kultura masowa budzi mój najgłębszy sprzeciw, a niestety mamy okazję obcować z nią codziennie. To ewidentne zaprzepaszczanie zdobyczy kulturalnych i przerażająca beztroska wobec minionych wieków mogą doprowadzić do zaniku zdolności twórczych społeczeństwa i indywidualnych potrzeb każdego człowieka. Johann Wolfgang Goethe powiedział kiedyś: „Komu trzy tysiące lat nie mówią nic, niech w ciemnościach niewiedzy żyje z dnia na dzień”. W ciemnościach niewiedzy egzystuje większość społeczeństwa. Problem w tym, że czuje się z tego dumna.

Bardzo trudne i zbyt kosztowne jest kierowanie społeczeństwem masowym. Każde zresztą przeświadczenie o możliwości realizacji przez władzę woli lub dobra ludu sprzyja nieograniczonej władzy tych, którzy otrzymują demokratyczny mandat. W takiej demokracji – bez ograniczeń i bez praw – lud nie ma środków kontroli nad przywódcami, bo ci zawsze znajdą jakiś sposób, by wygrać wybory. Lud może ich tylko rozliczyć za pomocą siły – siły ulicy, fabryki, tłumu. Będzie ich rozliczać z urzeczywistnienia swych pragnień. Wtedy można podsunąć masie pragnienia symboliczne. Najlepiej takie, które przełamią barierę oddzielającą lud od elit i sprawią wrażenie wciągnięcia go do społeczeństwa. Propozycją tą może być, na przykład, przynależność do narodu. Ponieważ lud nie uczestniczy w materialnych zdobyczach państw narodowych, koncepcja narodu staje się symboliczna: wspólny język, tradycja, kultura, a przede wszystkim zasada, że „my” to nie „oni”. Antysemityzm też może być wygodny, jeżeli przekona się lud, że „oni” zajęli w strukturze społecznej miejsca, których zwolnienie otworzyłoby szerokie kanały dla ludzkiej ruchliwości. Albo kolonializm, który integrował jednostki wokół przynależności do tej samej rasy. My wszyscy jesteśmy biali, a czarni czy żółci powinni nam służyć. Równie atrakcyjna mogła być ideologia państwowa, której służył każdy konflikt międzynarodowy. Państwo (najczęściej narodowe) jest wartością samą w sobie, która wymaga ofiary, także krwi. Masom można także podsunąć niematerialne pragnienie skierowane przeciw państwu, czyli ideę rewolucji w imię interesu klasowego i obietnicę prawdziwej demokracji ludowej.
Pewnej nadziei można doszukiwać się w koncepcji fal cywilizacyjnych Alvina Tofflera. W największym skrócie można stwierdzić, że pojęciem kluczowym dla toffleryzmu jest pojęcie fali cywilizacyjnej. Wynika ono z dość przekonującej obserwacji, iż formacje cywilizacyjne nie zmieniają się w sposób nagły ani przełomowy, tylko wzbierają i opadają — właśnie jak fale morskie. Podczas, gdy jedna tendencja dominuje, inna stopniowo pojawia się, współistnieje, zaczyna wprowadzać swoje porządki, aż wreszcie grzbiet kolejnej fali przewyższa opadającą już falę poprzednią — co nie znaczy wcale, iżby ta ostatnia miała całkowicie zniknąć. Zdaniem Tofflera, ludzkość przeżyła dotąd trzy takie cywilizacyjne fale. Pierwszą z nich była cywilizacja rolnicza, która osadziła żyjących z łowiectwa i zbieractwa koczowników na polach, dała początek istnieniu własności i pracy, wytworzyła pierwsze organizacje społeczne. Druga fala to fala przemysłowa; jej grzbiet przypada na koniec wieku XIX i początek XX. Efektem zaistnienia drugiej fali było społeczeństwo masowe, z jego kliniczną realizacją w postaci komunizmu. Trzecia fala natomiast, wzbierająca obecnie, to cywilizacja informacji. To właśnie Nowa Cywilizacja, w której rolę, jaką dla pierwszej fali spełniała ziemia, a dla drugiej surowce i środki produkcji, spełniać będzie Wiedza, czyli zebrana i opracowana informacja. Według Tofflera koncepcja społeczeństwa masowego już się przeżyła i nie stanowi zagrożenia dla Nowej Cywilizacji. Jednak dla mnie jest to zbyt optymistyczne podejście, ponieważ w obecnych nam czasach zbyt wiele wskazuje na powrót idei społeczeństwa masowego i trudno sądzić, że (zgodnie z koncepcją fal cywilizacyjnych) samoistnie się zniweluje.

Według mnie przeciwstawieniem się społeczeństwu masowemu jest koncepcja indywidualistyczna. Już Alexis de Tocqueville zauważył, że demokracja wymaga autonomii równych sobie obywateli, którzy muszą działać w sposób wolny i w oparciu o własny sąd. Ale — dodawał znakomity krytyk — właśnie jako wolne jednostki mogą się oni stać zatomizowanym zbiorem egoistów odzielonych od tradycji i innych obywateli, czyli — jak dzisiaj mówimy — społeczeństwem masowym. Tocqueville uważał, że można temu zaradzić przez szerokie horyzonty jednostek, przez indywidualizm właściwie rozumiany. Alternatywą dla zuniformizowanego i scentralizowanego świata, dla bezkształtnej plazmy karmionej popkulturą, może być tylko społeczeństwo pluralistyczne i zdecentralizowane. Nastąpić musi nie tylko decentralizacja terytorialna (poszerzenie uprawnień gmin i regionów) — autonomię powinny też uzyskać różnorakie wspólnoty kulturowe. Nie tylko państwo, ale każda społeczność powinna móc stanowić własne prawa dla swych ludzi. Wówczas mogłyby koegzystować obok siebie tradycyjne rodziny patriarchalne i stadła feministek czy homoseksualistów, gminy fundamentalistów religijnych i grupy kontrkulturowe, militarno-rasistowskie społeczności prawicy i anarchistyczne czy komunistyczne — lewicy…
By decentralizacja terytorialna i kulturowa nie stała się wszakże fikcją musi jej towarzyszyć decentralizacja gospodarcza tj. dekoncentracja własności i form produkcji. Rewolucja informatyczna stwarza szanse na realność tego procesu. Idea zdecentralizowanego społeczeństwa pluralistycznego to program, który mógłby połączyć rozproszone i skłócone dziś sektory opozycji antysystemowej. Warunkiem jego przyjęcia jest wyrzeczenie się ambicji uszczęśliwiania wedle swej recepty całej ludzkości (wystarczy jeśli będziesz uszczęśliwiał tylko samego siebie). Zaakceptowanie różnorodności świata i odmienności innych ludzi to zadanie, które stoi nie tylko przed prawicowcami. W przeciwnym razie utrzyma się obecna sytuacja, w której ogromna milcząca większość ogląda na ekranach telewizorów starcia garstki lewicowej ekstremistów z równie nielicznymi ekstremistami prawicy, a cały spektakl zakulisowo reżyserują elity.
Literatura:
- Gustaw Le Bon „Psychologia tłumu”, Warszawa 1994
- Alexis de Tocqueville, „O demokracji w Ameryce”, Kraków 1996
- Jose Ortega y Gasset, „Bunt mas”, Warszawa 1995
- C. Wright Mills, „Elita władzy”, Warszawa 1962
- Alvin Toffler, „Trzecia fala”, Warszawa 1997