Ukształtowanie się sieci Internet przyniosło niewątpliwe korzyści i pozwoliło na praktycznie nieograniczoną wymianę informacji. Dzięki globalnej sieci World Wide Web można bardzo niskim kosztem i w błyskawicznym tempie zarówno przekazać, jak i odebrać informację. Płyną z tego niebagatelne ułatwienia, ale należy zastanowić się także nad niekorzystnym wpływem takiego stanu rzeczy. Internet, przy swojej wielkości i braku punktu centralnego jest praktycznie niekontrolowalny, a co za tym idzie, nie podlega weryfikacji.
Wiadomość niezweryfikowana może wprowadzić odbiorcę w błąd, a dzięki kolejnym replikacjom obiega dużą liczbę osób, tworząc tym samy informacyjny chaos. Jeszcze większy problem pojawia się w momencie, gdy informacja objęta jest prawem autorskim. A tak właśnie dzieje się w przypadku plików zawierających utwory muzyczne.

źródło: www.blog.sherweb.com
Na fenomen popularności muzyki sieciowej składa się dostępność Internetu i opracowanie skutecznej metody kompresji danych zwanej MPEG Layer 3 (mp3), która pozwala w znaczny sposób zmniejszyć rozmiar pliku (jest to mniej więcej jedna dziesiąta wartości nieskompresowanej). W praktyce wygląda to tak, że na jeden megabajt pliku przypada jedna minuta muzyki (ta proporcja może ulec zmianie w przypadku zwiększonego lub zmniejszonego poziomu próbkowania). Takie zminimalizowanie rozmiaru pliku pozwoliło na szerokie upowszechnienie tego formatu. I nie byłoby problemu, gdyby internauci publikowali swoje własne utwory, jednak zdecydowana większość użytkowników umieszcza w sieci utwory prawnie chronione. Dodatkowym ułatwieniem jest powszechne stosowanie nośnika kompaktowego (CD), co likwiduje potrzebę zamiany zawartości analogowej na cyfrową i ułatwia proces kompresji.
Internauci próbują się bronić umieszczając na witrynach oświadczenia, że zamieszczone na nich utwory są dostępnie tylko do celów demonstracyjnych, objęte są prawem autorskim i należy usunąć je z dysku po upływie określonego czasu. Tyle że same pliki .mp3 nie posiadają żadnych mechanizmów blokujących, więc de facto można ich używać permanentnie. Innym popularnym zabiegiem jest zamiana rozszerzenia nazwy pliku (najczęściej na .zip), aby uciec przed programami skanującymi sieć w poszukiwaniu nielegalnych materiałów. Po skopiowaniu wystarczy jedynie z powrotem zmienić rozszerzenie na .mp3 i utwór jest gotowy do odtwarzania. Przypomina to wybiegi XIX-wiecznych Żydów, którym Talmud zabraniał podróży w szabas, z wyjątkiem podróży na wodzie. Zmyślni Żydzi wybierając się w dzień święty w podróż lądową, wkładali nogi do cebra z wodą i tym samym zwalniali się z zakazu. Takie oszukiwanie Boga. Analogia jest pełna, zarówno w pierwszym, jak i w drugim przypadku. Nie można oczekiwać, że konsument skasuje pliki po wysłuchaniu, a inny nie będzie potrafił dokonać zmiany rozszerzenia. Oszukiwanie leży w naturze ludzi, którzy doskonale wiedzą, że takie działanie jest bezprawne, lecz w praktyce ignorowane.

źródło: www.chomikuj.pl
Inaczej jest w przypadku sieci zwanych peer-to-peer (p2p), czyli sieci skupiających fizycznych użytkowników i ich pliki muzyczne. Są to olbrzymie zbiory, rozmiarami sięgające kilku lub kilkunastu terabajtów (w przypadku, gdy jednocześnie do sieci loguje się około trzech tysięcy użytkowników) o wielkiej różnorodności stylistycznej. Opiekę i kontrolę nad sieciami p2p sprawują konkretne firmy, co powoduje, że regularnie dąży się do ich likwidacji i zaprzestania pirackiego procederu. Jest to jednak walka bezsensowna, ponieważ na miejsce jednego zamkniętego serwisu powstaje kilka następnych, a prawo wymaga, aby procedury dotyczyły konkretnej sieci, a nie całej technologii p2p. Tak było z przodującymi sieciami, Napsterem i Audiogalaxy. W ich obszarze działania natychmiast pojawiła się świetnie prosperująca Kazaa, a także szereg mniejszych serwisów jak eDonkey (obecnie wysuwający się w rankingach popularności na pierwsze miejsce), Soulseek, WinMX czy BearShare. Taka strategia doprowadziła obrońców praw autorskich do skierowania swoich ataków na indywidualnych użytkowników. Fizyczność odbiorców sieci p2p umożliwia ich precyzyjną lokalizację i wytoczenie procesu. Ale jak określić szkodliwość popełnionych przez nich czynów? Ostatnio amerykańskie stowarzyszenie RIAA (odpowiednik polskiego ZAIKS‑u) wytoczyło procesy sądowe kilkudziesięciu osobom aktywnie korzystającym z sieci Kazaa, jednak wywołało to jedynie oburzenie społeczne (ludzie chcą żyć w państwie prawa, ale lubią też darmową muzykę), RIAA w wielu przypadkach zwyczajnie się skompromitowała (np. oskarżając 12-letnią dziewczynkę), a ponadto, sądząc po aktywności sieci p2p, na internautach nie zrobiło to wielkiego wrażenia.
Problem jednak pozostaje i jest to problem poważny. Z jednej strony prawa autorskie, z drugiej – oczekiwania konsumentów. Niedawno firma Apple znana z produkcji komputerów Macintosh wprowadziła w życie plan kompromisowy. Otóż sprzedaje ona pliki muzyczne po bardzo niskich (wartości kilku centów) cenach, ale jednocześnie oferuje je w formacie pozwalającym na odtwarzanie ich wyłącznie w produkowanych przez Apple cyfrowych odtwarzaczach iPod. Zatem i firma zarabia i użytkownik na tym nie traci. Więc może tędy droga? Ludzie mają jednak skłonności do kombinacji i nie wróżę temu projektowi spektakularnego sukcesu. Sprawę rozwiązałyby może pliki .mp3, które po upływie 24 godzin uległyby autodestrukcji.
Prawa autorów są ich niezbywalnymi prawami, nie można jednak zapominać, jakie korzyści niesie ze sobą technologia .mp3. Można wysłuchać nowości, zanim te jeszcze pojawią się na sklepowych półkach. Można w sieci wynaleźć utwory zespołów, których dokonania nie są szeroko rozpowszechniane, mają charakter lokalny, co zresztą nie znaczy, że są gorsze od „oficjalnie” uznanych gwiazd. Jest to wreszcie możliwość otrzymania utworów i wykonań archiwalnych, których już nawet na giełdach i w antykwariatach nie można dostać. Internauci z reguły chętnie udostępniają swoje zasoby muzyczne, a często można w nich znaleźć prawdziwe perełki.
Pojawia się zatem paradoks. Z jednej strony odpowiada nam darmowa biblioteka popularnych „empetrójek”, z drugiej, nie chcemy okradać artystów z ich ciężkiej pracy wiedząc, że nie mając środków do produkcji – nie będą produkować. Jeśli artyści przestaną wydawać swoje dzieła, nie będziemy mieli możliwości uzupełniania swoich zbiorów. I koło się zamyka.
Jestem muzykiem i nie chciałbym doczekać chwili, gdy będę zmuszony pracować wyłącznie „dla idei”, a nie jestem wolny od grzechu i posiadam całkiem pokaźny zbiór plików muzycznych nielegalnie skopiowanych z Internetu. I mogę bić się w piersi i rozdzierać szaty, ale nie zmieni to faktu, że jest to moje narzędzie pracy i ten zbiór jest mi zwyczajnie niezbędny. Bez tego nie potrafiłbym osiągnąć takiego stanu wiedzy jaki mam dzisiaj, nie odnalazłbym takich artystów jak Eva Cassidy, Diana Krall, Victor Wooten czy Jaco Pastorius. Ich dokonania rzadko pojawiają się w oficjalnej sprzedaży, a nawet gdyby były dostępne, byłbym niewydolny finansowo chcąc legalnie skompletować cały mój zbiór.
Istnieje więc milcząco akceptowany dychotomiczny konstans i nie widać na razie możliwości wyjścia z tej sytuacji. Jedno jest pewne: muzyka w Internecie była, jest i będzie, natomiast do rozwiązania pozostaje kwestia prawna. Sam opublikowałem w sieci kilka własnych „produkcji” i jest mi naprawdę miło gdy widzę, że ludzi interesuje to co robię, że słuchają muzyki którą tworzę, cieszą mnie ich opinie i komentarze. Jednak czy ich życzliwe uwagi nie zmieniłyby się na zjadliwe, gdybym nagle za moje dzieła zażądał od nich pieniędzy?