Awangarda jest siłą napędową przemian. Gdyby nie istnieli artyści przełamujący istniejące konwencje, sztuka nie miałaby racji bytu. Jeżeli na historię sztuki spojrzeć właśnie w ten sposób, to okaże się, że każdą epokę wyprzedzali awangardowi twórcy, którzy, wyszydzani i lekceważeni, doprowadzali do rewolucji w dziedzinie sztuki którą reprezentowali. Najbardziej efektownymi woltami zmian cieszyła się zawsze muzyka, w której rewolucji dokonywano średnio raz na pół wieku.
Czasy współczesne to jednak nie jedna, lecz olbrzymia ilość niewielkich rewolucji. Począwszy od 1900 roku jesteśmy świadkami powstawania setek nowych gatunków muzycznych, których już nawet nie sposób sklasyfikować. W konsekwencji następują próby łączenia nowo powstałych trendów, szczególnie elastyczny i podatny na tego rodzaju operacje jest jazz. Istniał już mariaż jazzu z szeroko pojętym rockiem (idea zaproponowana i realizowana przez wielkiego awangardzistę jazzu – Milesa Davisa), który przerodził się w nową formę zwaną fusion, czy też popularny w Polsce tzw. „trzeci nurt” łączący jazz z muzyką wysoką.

Takie podejście zaowocowało też powstaniem w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku gatunku new jazz (lub free jazz), za którego ojców uważa się powszechnie Johna Coltrane’a i Ornette Colemana, a który charakteryzował się bardziej metafizycznym niż technicznym traktowaniem muzyki, odwoływał się do religii, filozofii i estetyki. Pozwalał też na wyjątkową dowolność w doborze środków używanych do tworzenia tej szczególnej formy muzycznej. Takie założenia doprowadziły do łączenia się jazzu z różnymi innymi gatunkami, począwszy od muzyki etnicznej, a na techno skończywszy. Ostatnio w niszowym świecie muzycznym obserwuje się wyraźny powrót do idei nowego jazzu, co jest spowodowane lawiną nowych idei artystycznych. I tak powstaje połączenie jazzu z hip ‑hopem, house, trance, ambient, techno i Bóg wie z czym jeszcze. Taka mieszanina implikuje coraz bardziej pogłębiający się chaos, tym większy, że nawet terminologia nie jest usystematyzowana (np. często nazywa się nowy jazz house swingiem, co nie jest jednoznaczne pojęciowo, lub używa się surrealistycznie brzmiących nazw, jak np. jazz-pop-rock-ambient-virtual-dub-ska)
Podstawą nowego jazzu jest przerzucenie harmonii, stylu i improwizacji jazzowych na grunt innego gatunku muzycznego, oraz podanie tego wszystkiego w mrocznej, tajemniczej otoczce mistycyzmu, tak charakterystycznej dla form niszowych. Bardzo dobre rezultaty daje połączenie jazzu z hip — hopem i trip — hopem; to się da nawet tańczyć. Nieco bardziej powściągliwe jest połączenie jazzu z ambientem i muzyką elektroniczną (oczywiście w rozumieniu gatunku, a nie technik wykonawczych), dając w efekcie nieco bluesowy, zadumany, a jednocześnie pełnie brzmiący dźwięk. Dlaczego jazz? Zapewne dlatego, że jest to muzyka bogata we własne wartości, mocno elastyczna w zakresie rodzaju aparatu wykonawczego, umiejętności wykonawcy, a także, co dla nas najważniejsze, łatwo poddająca się modyfikacjom. Używając współczesnego języka, można byłoby stwierdzić, że jazz jest „kompatybilny”. Nic więc dziwnego, że free jazz znalazł wielu kontynuatorów, którzy nawet w obecnych czasach starają się miksować z jazzem różne gatunki. Osobiście nie jestem przekonany co do połączeń jazzu z techno, trance’em, house czy dance, ale mam w sobie wiele podziwu dla inwencji twórców tych mieszanek. Nie mogę również nie zauważać, jakie wrażenie robią takie mikstury na publiczności dyskotek i miłośników clubbingu. Plastikowa tandeta jaka jest im od ładnych paru lat serwowana widocznie się znudziła (i tak długo wytrzymali) i z dużym entuzjazmem podchodzą do takich wytworów nurtu nowego jazzu.
Najważniejszymi przedstawicielami tego gatunku są: John Zorn, Ken Vandermak, John Scofield, Joe Gallivan, a także w pewnym zakresie Miles Davis i Herbie Hancock. Artyści ci w swych projektach nawiązują zarówno do najnowszych trendów muzycznych, jak i do osiągnięć awangardowych kompozytorów muzyki wysokiej (Anton Schönberg, Alban Berg, John Cage). Nuty z gatunku new jazz cieszą się ostatnio niespotykaną popularnością, że wspomnę choćby St. Germain czy scenę wiedeńską z Kruderem i Dorfmeisterem na czele. Ciekawie na tle nowego jazzu prezentują się wysokiej klasy instrumentaliści: trębacze Mark Isham i Dave Douglas, perkusista Paul Motian, czy saksofonista David Murray. Szerokiej publiczności te nazwiska mówią niewiele, lub zgoła nic, a szkoda, ponieważ ich osiągnięcia są wysokie, a dorobek imponujący. Cóż, przekleństwo sceny niszowej. Niemniej jednak na scenach światowych gatunek free jazzu jest widoczny, zdobywa coraz większą popularność i być może wyrwie się z „artystycznego undergroundu” i wypłynie na znacznie szersze wody.
Bardzo ciekawie przedstawia się sytuacja nowego jazzu w Polsce, ponieważ nasz wkład w tej dziedzinie jest bardzo ceniony przez europejskich i amerykańskich artystów. Mało się o tym mówi publicznie, a szkoda, bo niewiele jest rzeczy w naszym kraju uznanych na całym świecie. Scenę nowego jazzu w Polsce tworzą formacje o rozmaitym rodowodzie muzycznym. Część twórców rozpoczynała karierę w zespołach rockowych, hardcore’owych czy reggae, inni zaczynali w klimatach bardziej klubowych. Różne jest więc podejście do tematu. Muzycy z zespołu Robotobibok trzymają się formuł jazzowych, widoczne jest u nich także przejście przez fazę yassu, podstawę u Robotobiboka stanowi natomiast często podkład w stylu drum’n’bass. Inaczej do nowego jazzu podchodzi DJ S.W.I.M., który korzysta z wielu rozmaitych sampli, co jest praktyką raczej klubową. Inni przedstawiciele gatunku w Polsce to m.in. Transylwania, Membrana, Ścianka, Killa Familla. Nie można oczywiście też pominąć faktycznego twórcy nurtu free jazzu w Polsce, czyli Tomasza Stańki. O nowy jazz ocierają się także nowe projekty formacji Wojciecha Waglewskiego, czyli Voo Voo. Międzynarodowy charakter polskiego nowego jazzu kształtują rozmaite projekty i koncerty (np. berliński projekt „Jazzanova” tworzony przez sześciu muzyków remiksujących jazz; ich ulubionym materiałem jest jazz polski, a hitem na firmowanych przez nich imprezach jest utwór „Podaruj mi trochę słońca” formacji Bem i Bek). Innym przykładem jest udział polskich muzyków w grupach zagranicznych („Cinematic Orchestra”).

Co predysponuje danego twórcę, aby zakwalifikować go jako grającego nowy jazz? Czy jest to stopień pojawiania się w utworach muzycznych motywów kwalifikowanych jako jazz? A może najmniejszy nawet zsamplowany dźwięk trąbki? Czy artystą grającym free jazz jest Fisz? Smolik? Urszula Dudziak? Niemożliwe stało się precyzyjne określenie granic nowego jazzu, a to z powodu zatracenia proporcji (ile dziś mamy hip — hopu w jazzie, czy ile jazzu w hip — hopie). Jak już wspomniałem wcześniej, zagmatwana jest także terminologia. Czy z free jazzem można utożsamić całą niszową produkcję? Obawiam się, że niektórzy mogą dojść do takiej konkluzji, a to już bardzo niebezpieczne. Niebezpieczne może okazać się doprowadzenie muzyki w ogóle, a muzyki niszowej w szczególności do momentu w którym okaże się, że niemożliwa jest jakakolwiek systematyka, co z kolei doprowadzi do przekłamań i propagowania pod szyldem dobrej, rzetelnej twórczości nawet wyjątkowego kiczu. Jednym słowem, postmodernizm — tak, chaos – nie.
Zagrożenie nadciąga także z innej strony. Jeszcze niedawno, bo w latach osiemdziesiątych, nagranie utworu wymagało umiejętności, przygotowania i kosztownych urządzeń rejestrujących. Dziś wystarczy posiadanie średniej klasy komputera i odpowiedniego oprogramowania. I każdy może stać się twórcą. Nawet nieumiejętnie skomponowane (z ogromną niechęcią używam tego słowa) i nieprzemyślane utwory mogą zostać przygotowane przy pomocy kilku kliknięć myszką, a dzięki popularyzacji urządzeń wypalających płyty CD szeroko rozpowszechnione. Korzystanie z dobrodziejstw muzyki elektronicznej to jedna z cech charakteryzujących nowy jazz, więc i to zagrożenie dla niego jest realne. Już teraz powstają produkcje podszywające się pod muzykę niszową (także i free jazz), a tak naprawdę mieszczące się w mainstreamie i to tym z najniższej półki. Może to oznaczać, że wkrótce staniemy przed dylematem stworzenia „indeksu płyt zakazanych”. Być może stoimy przed kolejnym przełomem w historii muzyki. Albo tęsknimy za inkwizycją.
Reasumując, niewątpliwie dobrze byłoby dla muzyki, aby nowy jazz trwał i ewoluował, tak jak to robi od lat blisko czterdziestu. Jednak dla kreatywnego wzrostu tej gałęzi konieczne jest, żeby opiekowali się nią specjaliści, a nie ludzie traktujący tworzenie muzyki jako przerwę w grze w Quake’a. Ostatecznie jaka jest przyjemność z słuchania jazzu, gdy podstawę rytmiczną generuje automat? Jak zachwycać się solówką, gdy jest to jedynie bitowy zapis? Muzyka wymaga autentyczności, a tej niestety nie zapewni nawet najbardziej perfekcyjnie wykonany program komputerowy. Nowy jazz stanowi szansę dla nowatorskich idei, ponieważ istnieje już tak długo, że prawdopodobnie jeszcze trochę potrwa, natomiast nikt za dziesięć lat nie będzie pamiętał, że istniał taki gatunek jak rave czy electro. W nowym jazzie takie efemerydy otrzymują szansę przetrwania. Nie przewiduję szybkiego spadku zainteresowania nowym jazzem. Wręcz przeciwnie, od paru lat daje się zauważyć wyraźny jego wzrost. Wyczerpania materiału, z którego free jazz mógłby czerpać, także nie widzę. Pojawią się nowe trendy, nowe możliwości, nowe idee. Szkoda byłoby ich nie wykorzystać.