1. Home
  2. »
  3. Do poczytania
  4. »
  5. Felietony

Święta w hipermarkecie

Wiel­ki­mi kro­ka­mi nad­cho­dzą świę­ta Boże­go Naro­dze­nia. Czas poko­ju, moral­nej odno­wy, odbu­do­wy­wa­nia rela­cji rodzin­nych. Czas, w któ­rym win­ni­śmy zasta­no­wić się nad naszym bytem, w sku­pie­niu i zadu­mie. Taaak, roz­ma­rzy­łem się pisząc te sło­wa, a prze­cież sam widzę jak to u nas napraw­dę wygląda.

Tak napraw­dę, to my tych świąt nie potrze­bu­je­my. Osta­tecz­nie kogo to obcho­dzi, że kie­dyś tam naro­dził się syn cie­śli, nie­ja­ki Jezus z Naza­re­tu. No, może jedy­nie to jest dobre, że w koń­cu jest kil­ka dni wol­ne­go, a prze­cież w tele­wi­zo­rze tyle dobrych fil­mów. Cho­ciaż ostat­nio spo­tka­łem się z opi­nia­mi, że i to jest nie­do­bre, że mamy wol­ne, bo przed samym koń­cem roku jest mnó­stwo pra­cy. I po co mar­no­wać cen­ny czas pra­cow­ni­ka na takie głu­po­ty. Kie­dy już jed­nak mamy ten wol­ny czas, nagle odzy­wa­ją się ata­wi­stycz­ne strzęp­ki pod­świa­do­mo­ści. Że jakaś tra­dy­cja, że pre­zen­ty, a jesz­cze w dodat­ku wie­cze­rza wigi­lij­na. I z sza­leń­czym bły­skiem w oku rzu­ca­my się w wir świą­tecz­nych przy­go­to­wań, tak napraw­dę nie wie­dząc, o co w tym wszyst­kim cho­dzi. Przy­po­mi­na mi się w tym momen­cie frag­ment opo­wia­da­nia o Mumin­kach pió­ra Tove Jans­son, w któ­rym te małe trol­le (zapa­da­ją­ce w sen zimo­wy), nagle pod koniec grud­nia zosta­ją bru­tal­nie wyrwa­ne ze snu i zmu­szo­ne do obser­wa­cji przed­wi­gi­lij­ne­go sza­leń­stwa. Pro­blem w tym, że u Tove Jans­son zakoń­cze­nie opo­wia­da­nia wyja­śnia, na czym pole­ga pięk­no wigi­lij­ne­go wie­czo­ru. My tego zwy­czaj­nie już nie potrafimy.

Nie­któ­rzy twier­dzą, że cha­os jest pięk­ny. Pięk­ny zatem musi być widok hiper­mar­ke­tu dzień lub dwa przed Wigi­lią. Masa prze­le­wa­ją­ca się mię­dzy pół­ka­mi, naby­wa­ją­ca skład­ni­ki do tra­dy­cyj­nych potraw („Kocha­nie, wezmę dwie piz­ze, dobrze?”, „Tyl­ko weź wege­ta­riań­skie, w koń­cu Wigi­lia!”), lub też w sku­pie­niu zasta­na­wia­ją­ca się nad odpo­wied­nim i prze­my­śla­nym pre­zen­tem dla bli­skich („Masz stó­wę smar­ka­czu, idź se coś kupić!”). Set­ki Miko­ła­jów i Śnie­ży­nek, któ­rzy z upo­rem god­nym lep­szej spra­wy wma­wia­ją bied­nym ludziom, że ich świę­ta będą abso­lut­nie pozba­wio­ne sen­su, jeśli nie nabę­dą kom­ple­tu garn­ków lub nowej szczo­tecz­ki do zębów. I ta wszech­obec­na życz­li­wość i zro­zu­mie­nie dla dru­gie­go czło­wie­ka („Panie, pan tu nie sta­łeś!”). Czy może być coś wspanialszego?

Po co nam wła­ści­wie Wigi­lia? W kra­ju kato­lic­kich agno­sty­ków, gdzie 90% spo­łe­czeń­stwa twier­dzi że wie­rzy, a w kościo­łach są pust­ki. Gdzie hipo­kry­zja prze­kra­cza wszel­kie dopusz­czal­ne nor­my, a my dzie­li­my się opłat­kiem. Czy war­to utrzy­my­wać tra­dy­cję dla tej garst­ki obłą­kań­ców któ­rzy cie­szą się, że w tym dniu są razem, któ­rzy prze­ła­mu­jąc się opłat­kiem mają auten­tycz­ne łzy w oczach, dla któ­rych pierw­sza gwiazd­ka jest czymś wię­cej niż sygna­łem rzu­ca­nia się do kory­ta? Myślę że war­to, tym bar­dziej, że ja się do tych obłą­kań­ców zali­czam. I wie­rzę, że dopó­ki w tym kra­ju będzie choć jeden tak sza­lo­ny czło­wiek, to Wigi­lia mimo wszyst­ko będzie mia­ła potęż­ną siłę i moc prze­ba­cza­nia. Dla­te­go w tym szcze­gól­nym dniu chciał­bym podzie­lić się z Wami dobrą radą. Zwol­nij­cie tem­po. Spójrz­cie w oczy dru­giej oso­bie, obo­jęt­ne czy to Wasza uko­cha­na oso­ba czy zwy­kły prze­cho­dzień. Przed samą Wigi­lią wyjdź­cie na spa­cer. Pomy­śl­cie. Zasta­nów­cie się. Ten dzień jest w koń­cu tyl­ko i wyłącz­nie dla Was. Wyjdź­cie z men­tal­ne­go hiper­mar­ke­tu, nie pod­da­waj­cie się ducho­wej macdonaldyzacji.

Życzę Wam Świąt Boże­go Naro­dze­nia prze­ży­tych wła­ści­wie. Życzę Wam, żeby­ście nie zapo­mnie­li po co one są. I życzę Wam, żeby­ście mie­li to, co w życiu najważniejsze:

Tak lubię świę­ta, choć są tyl­ko raz do roku
Tak lubię świę­ta – i świę­ty spokój!

Przy­pi­sy­wa­nie zna­czeń sym­bo­licz­nych okre­ślo­nym sytu­acjom, rytu­ałom, a tak­że spe­cy­ficz­nym oso­bom czy zwie­rzę­tom jest cechą ludz­ką od pra­wie­ków. Jest to spo­sób na dookre­śla­nie pew­nych nie­ja­sno­ści budzą­cych racjo­nal­ny sprze­ciw. Naj­wcze­śniej­szy­mi sym­bo­la­mi były nie­wąt­pli­wie sym­bo­le reli­gij­ne, któ­ry­mi ludzie pier­wot­ni sta­ra­li się wytłu­ma­czyć nie­wy­tłu­ma­czal­ne zja­wi­ska przy­rod­ni­cze. Na tym grun­cie wyro­sła grec­ka i rzym­ska mito­lo­gia, indyj­skie wedy, islam­ski Koran, czy też chrze­ści­jań­ska Biblia.

Józef Kel­ler, wybit­ny znaw­ca tema­tu, tak defi­niu­je sym­bol: „Sym­bol to jakiś przed­miot dostrze­gal­ny zmy­sła­mi, któ­ry przy­wo­łu­je na myśl jakiś inny przed­miot lub poję­cie.” Zgrab­ne wyja­śnie­nie, ja bym jed­nak dodał, że sym­bo­lem nie musi być koniecz­nie przed­miot; może nim być kon­kret­ne wyda­rze­nie lub oso­ba. Nikt prze­cież nie zaprze­czy sym­bo­licz­ne­go zna­cze­nia upad­ku Muru Ber­liń­skie­go, masa­kry na pla­cu Tie­nan­men, czy ata­ku na wie­że World Tra­de Cen­ter. Czę­sto bywa rów­nież, że z okre­ślo­ny­mi sytu­acja­mi zwią­za­na jest oso­ba, lub gru­pa osób, któ­re nabie­ra­ją war­to­ści sym­bo­lu. Jako sym­bol cha­osu moż­na podać Atty­lę, wodza Hunów, jako sym­bol wie­dzy i inte­li­gen­cji – Alber­ta Ein­ste­ina, wzor­cem dobro­ci była nie­wąt­pli­wie Mat­ka Tere­sa z Kal­ku­ty, a cze­goś wręcz prze­ciw­ne­go – czę­sto sym­bo­licz­nie przed­sta­wia­ni razem – Adolf Hitler i Józef Stalin.

Atak na wieże World Trade Center
Atak na wie­że World Tra­de Cen­ter na Man­hat­ta­nie — sym­bol współ­cze­sne­go ter­ro­ry­zmu
źró­dło: Wikipedia

Nowe cza­sy wyma­ga­ją nowych sym­bo­li. Sta­re powo­li tra­cą na zna­cze­niu, tym bar­dziej, że zmie­nia się para­dyg­mat spo­so­bu obser­wa­cji świa­ta. Dzi­siaj już nikt, widząc prze­ci­na­ją­cą nie­bo bły­ska­wi­cę, nie wzno­si modłów do Zeu­sa, aby ten raczył wstrzy­mać swój karzą­cy pio­run. Nie dzi­wią feno­me­ny przy­rod­ni­cze, ale nie dzi­wią też zmia­ny oby­cza­jo­we. Gdy­by w cza­sach nam obec­nych egzy­sto­wał sym­bo­licz­ny Raspu­tin, jego wyczy­ny mogły­by naj­wy­żej wzbu­dzić nie­wiel­kie zain­te­re­so­wa­nie, ale na pew­no nie wzbu­rzy­ły­by opi­nii publicz­nej całej Euro­py. Kudy Raspu­ti­no­wi do takie­go Larry’ego Flin­ta. Ot, śmiech i tyle. Tak­że i stra­sze­nie mło­de­go poko­le­nia nie­ja­kim Ław­rien­tie­jem Berią nie przy­no­si rezul­ta­tu, bo mło­dzi nie zna­ją kosz­ma­ru sys­te­mu tota­li­tar­ne­go, a nazwi­sko „kata nad kata­mi” na kart­kach ksią­żek histo­rycz­nych nie wyglą­da prze­cież tak groźnie.

Nale­ży zatem stwo­rzyć sym­bo­le cał­kiem nowe, ade­kwat­ne do współ­cze­snej rze­czy­wi­sto­ści i, co waż­niej­sze, do nowych sytu­acji jakich ostat­nio nam nie bra­ku­je. Weź­my choć­by rodzi­mą sce­nę poli­tycz­ną. Poja­wił się nowy typ poli­ty­ka: nie­kom­pe­tent­ne­go, ale wzbu­dza­ją­ce­go nadzie­ję, nie­okrze­sa­ne­go, ale cie­szą­ce­go się popar­ciem. Taki chło­pek – roz­tro­pek, przy­kła­du per­so­nal­ne­go nie muszę chy­ba poda­wać, liczę na Pań­stwa inteligencję.

A jak jest na świe­cie? Tu wymie­nia­ją się tyl­ko oso­by, zna­cze­nie sym­bo­licz­ne pozo­sta­je to samo. No bo w koń­cu jak oce­nić sym­bo­licz­ną war­tość obec­ne­go pre­zy­den­ta Sta­nów Zjed­no­czo­nych, sko­ro taką samą miał jego poprzed­nik? Czy sym­bo­lizm Papie­ża wią­że się z jego wewnętrz­ną cha­ry­zmą, czy zaj­mo­wa­nym sta­no­wi­skiem? Czy w dzie­dzi­nie ter­ro­ry­zmu Osa­ma bin Laden wyka­zał jakiś szcze­gól­ny talent, czy był aku­rat „on the top”? Nie wyda­je mi się, żeby był bar­dziej sym­bo­licz­ny od takie­go Erne­sto Gueva­ry, któ­ry nota bene cie­szył się chy­ba więk­szą sym­pa­tią. Ale już o sym­bo­li­ce Lady Gagi, jako mode­lu współ­cze­snej popkul­tu­ry moż­na powie­dzieć wie­le. Tyle, że po co. Jakie cza­sy, takie symbole…

Chciał­bym Was pozo­sta­wić z reflek­sją, że namno­że­nie współ­cze­snych sym­bo­li suge­ru­je chwiej­ność naszej kul­tu­ry. W koń­cu czym kul­tu­ra łaciń­ska może się ostat­ni­mi cza­sy pochwa­lić? Zani­ka­ją obrzę­dy, tra­dy­cje, nie poja­wia­ją się nowe for­my sztu­ki, sta­no­wi­my kul­tu­rę kon­sump­cyj­ną, a nie kre­atyw­ną. Zani­ka­ją sta­re sym­bo­le, a te nowe jakoś nie budzą sym­pa­tii. Kul­tu­ra Zacho­du prze­ży­ła swo­je apo­geum. Oby­śmy tyl­ko nie byli świad­ka­mi jej zmierzchu.

Zawiąż żół­tą wstą­żecz­kę wokół sta­re­go dębu śpie­wał przed laty John­ny Las Vegas w prze­bo­ju, któ­ry zna­ła cała Ame­ry­ka. I tak żół­ta wstąż­ka sta­ła się nie­odzow­nym ele­men­tem domu, w któ­rym któ­ryś z męż­czyzn wal­czy na woj­nie. Sym­bol wstąż­ki jest sta­ry jak świat. Od zamierz­chłych cza­sów, pod każ­dą sze­ro­ko­ścią geo­gra­ficz­ną ludzie wią­za­li kawa­łek sznur­ka, rze­mie­nia czy tka­ni­ny, by o czymś pamię­tać. Pismo Inków — kipu, węzeł­ki mota­ne na rze­mie­niu — poma­ga­ło utrwa­lić naj­waż­niej­sze wie­ści. Buria­ci, sybe­ryj­ski lud, po dziś dzień czczą świę­te gaje. To miej­sca, gdzie ludzie przy­jeż­dża­ją z odle­głych stron, by popro­sić o pomoc boga Buria­na — ojca Baj­ka­łu, wszyst­kich drzew, zwie­rząt i ludzi. Po modli­twie i wyłusz­cze­niu swo­jej proś­by ludzie wią­żą na gałę­zi jed­ne­go z drzew wstąż­kę, kraj­kę lub po pro­stu odcię­ty z ubra­nia skra­wek mate­ria­łu. Na tyle oso­bi­sty, by dało się go odróż­nić od innych szma­tek, któ­ry­mi obwie­szo­ne są drze­wa. Bo kie­dy bogo­wie speł­nią proś­bę, czło­wiek musi wró­cić do świę­te­go gaju i, dzię­ku­jąc za przy­chyl­ność, odwią­zać swo­ją wstążkę.

Wstążka w klapie
Czer­wo­na wstąż­ka — sym­bol soli­dar­no­ści z zaka­żo­ny­mi HIV i cho­ry­mi na AIDS

W dzi­siej­szym świe­cie nie spo­sób uciec przed sym­bo­li­ką wstąż­ki, ale trud­no też się poła­pać w ich mno­go­ści. Mod­na była wstą­żecz­ka w kolo­rze poma­rań­czo­wym, któ­ra wyra­ża­ła soli­dar­ność z ówcze­snym ukra­iń­skim przy­wód­cą opo­zy­cji Wik­to­rem Jusz­czen­ką. Jed­nak nie jest to jedy­na kam­pa­nia, któ­rej sym­bo­lem jest wstąż­ka w tym kolo­rze. Poma­rań­czo­wa wstąż­ka wyra­ża też sprze­ciw aktom ter­ro­ry­stycz­nym, pro­kla­mu­je tole­ran­cję raso­wą i kul­tu­ro­wą nie­za­leż­ność. W Austra­lii jest sym­bo­lem świę­ta „Dzień Har­mo­nii”. Dzień har­mo­nii na Ukra­inie. Uwa­żaj­cie na ten symbol.

Sze­ro­ko pro­kla­mo­wa­na kam­pa­nia na rzecz kobiet z rakiem pier­si fir­mu­je się wstą­żecz­ką w kolo­rze różo­wym. Eve­lynn Lau­der, któ­ra wymy­śli­ła ten sym­bol, pierw­sza wpro­wa­dzi­ła zasa­dę, że co roku, przez cały paź­dzier­nik, w każ­dym sto­isku kosme­tycz­nym fir­my Estee Lau­der, klient­ki otrzy­mu­ją bla­do­ró­żo­wą wstą­żecz­kę spię­tą maleń­ką agraf­ką, któ­ra ma im przy­po­mi­nać o regu­lar­nych bada­niach pier­si. Choć wyda­je się, że od indiań­skich namio­tów czy ukry­tych w taj­dze świę­tych gajów do nowo­cze­snych cen­trów han­dlo­wych dale­ka dro­ga, sam czło­wiek nie­wie­le się zmie­nił. Cią­gle potrzeb­ny mu kolo­ro­wy strzę­pek, by pamię­tał o naj­waż­niej­szych rze­czach — przy­jaź­ni, miło­ści, nadziei i przy­chyl­no­ści bogów.

Inne popu­lar­ne kolo­ry wstą­że­czek to czer­wo­ny (wal­ka z HIV i pro­fi­lak­ty­ka w lecze­niu AIDS), nie­bie­ska (wal­ka z rakiem), sza­ra (soli­da­ry­zo­wa­nie się z rodzi­na­mi ofiar zama­chu na World Tra­de Cen­ter), żół­ta (wspo­mnia­na na począt­ku – obec­nie ozna­cza pro­test prze­ciw­ko pory­wa­niu i zabi­ja­niu osób cywil­nych w Ira­ku). I zno­wu powsta­ją kom­pli­ka­cje, bo wal­kę z rakiem okre­śla też wstą­żecz­ka w kolo­rze zie­lo­nym (któ­ra jest jed­no­cze­śnie for­mą popar­cia dla poli­tycz­nych więź­niów w Irlan­dii i sym­bo­lem zjed­no­cze­nia naro­dów laty­no­ame­ry­kań­skich), sza­ra wstą­żecz­ka jest też uży­wa­na na spo­tka­niach dia­be­ty­ków, a nie­bie­ska – to wyraz nie­chę­ci wobec prze­mo­cy w szko­le. I co ma pier­nik do wiatraka?

Ist­nie­je tyle kam­pa­nii, ile kolo­rów moż­na umie­ścić na wstą­żecz­kach. Aż dziw­ne, że ludzie nie spró­bu­ją okre­ślić się w jakiś inny spo­sób. Widocz­nie wstą­żecz­ki są tak głę­bo­ko zako­rze­nio­ne w naszej świa­do­mo­ści, że ata­wi­stycz­ny impuls każe nam jej koniecz­nie użyć dla uwia­ry­god­nie­nia naszej idei. Ja się oso­bi­ście pod­pi­su­ję obie­ma ręka­mi pod pur­pu­ro­wą wstą­żecz­ką, sym­bo­lem kam­pa­nii anty­gra­wi­ta­cyj­nej i jej hasłem: „Pozwól­my świ­niom latać!” Wpi­nam w kla­pę i idę szu­kać świń.

Nale­żę do Poko­le­nia ’80. Byłem w cza­sach mej burz­li­wej mło­do­ści zwo­len­ni­kiem ruchu punk – rock i zde­kla­ro­wa­nym anar­chi­stą. Wie­le ide­ałów z tam­tych lat pozo­sta­ło we mnie do dzi­siaj, choć mój rady­ka­lizm nie­co przy­gasł. Jed­nak pomi­mo fak­tu, że bra­łem czyn­ny udział w wyda­rze­niach spo­łecz­nie nie­ak­cep­to­wa­nych cie­szę się, że dane mi było przy­na­le­żeć do ruchu, któ­ry w latach osiem­dzie­sią­tych minio­ne­go stu­le­cia miał wie­le do powie­dze­nia. Jasno okre­ślo­ne cele i hasła dawa­ły nam poczu­cie bez­pie­czeń­stwa i jed­no­ści w nie­ła­twych cza­sach przemian.

Dla­cze­go o tym mówię? Od kil­ku lat obser­wu­ję z nie­po­ko­jem brak świa­do­mo­ści ide­owej u mło­dzie­ży. Cha­os gospo­dar­czy, inte­lek­tu­al­ny i spo­łecz­ny w naszym kra­ju przy­niósł bar­dzo nega­tyw­ne skut­ki tak­że dla mło­dych ludzi, któ­rzy bom­bar­do­wa­ni tysią­ca­mi sprzecz­nych infor­ma­cji poru­sza­ją się w spo­łe­czeń­stwie bez­rad­nie, co pro­wa­dzi z jed­nej stro­ny do izo­la­cji, a z dru­giej do zacho­wań agre­syw­nych. Brak ide­ałów two­rzy u mło­dzie­ży poczu­cie osa­mot­nie­nia w zma­ga­niach z nie­ła­twą prze­cież rze­czy­wi­sto­ścią. Pró­by wskrze­sza­nia sub­kul­tur są bar­dzo nie­mra­we i naj­czę­ściej koń­czą się fia­skiem. Obec­nie naj­bar­dziej widocz­ną gru­pą sku­pia­ją­cą mło­dych ludzi jest ruch hipho­po­wy, co jest istot­ne o tyle, że tubą pro­pa­gan­do­wą więk­szo­ści grup sub­kul­tu­ro­wych jest funk­cjo­no­wa­nie spe­cy­ficz­nych dla dane­go ruchu zespo­łów muzycz­nych, w któ­rych śpie­wa­ny tekst naj­czę­ściej mani­fe­stu­je naj­waż­niej­sze zało­że­nia grupy.

Co ma do powie­dze­nia ruch hip — hop? Nie­wie­le. Odrzu­ca­jąc bogac­two nagro­ma­dzo­nych w tek­stach hipho­po­wych wul­ga­ry­zmów otrzy­mu­je­my kwin­te­sen­cję prze­cięt­ne­go pol­skie­go nasto­lat­ka. Bar­dzo nihi­li­stycz­nie patrzą­ce­go na świat („Znów kolej­ny dzień ci uciekł, głu­pot naro­bi­łeś jesz­cze wię­cej, jak na razie do tej pory życia swe­go zmie­nić nie chce”), marzą­ce­go o mate­rial­nym szczę­ściu („Ja peł­ną lodów­ką, cie­płym kątem, nad gło­wą żarówką,oknem na podwór­ko, tak będzie wyglą­dał mój dom, mówię krót­ko”), odda­ją­ce­go się z zapa­łem używ­kom („Dri­na goni kolej­ny drin, remiks, bro­war, woda, gin”) i w rów­nym stop­niu negu­ją­ce­go jak i afir­mu­ją­ce­go prze­moc. Bar­dzo ład­nie, ale z tego abso­lut­nie nic nie wyni­ka. Z hipho­po­wych tek­stów wyzie­ra ide­owa pust­ka, brak pomy­słów na życie, jest to raczej opis codzien­ne­go życia niż mani­fe­sta­cja poglą­dów. A i tak hip – hop to prze­my­śla­na i skon­so­li­do­wa­na gru­pa spo­łecz­na. W sze­ro­ko poję­tej popkul­tu­rze jest jesz­cze gorzej.

“Punks Not Dead” — hasło jed­no­czą­ce sym­pa­ty­ków sub­kul­tu­ry punk-rock

Każ­de poko­le­nie win­no posia­dać nie­zby­wal­ne pra­wo wyra­ża­nia wła­snych poglą­dów i kre­owa­nia rewo­lu­cji w spo­so­bie myśle­nia. Przy­po­mnij­my sobie jaki wpływ na rozu­mie­nie świa­ta miał ruch „dzie­ci – kwia­ty”, czy wspo­mnia­ny już prze­ze mnie ruch punk — rock. Echa dzia­łal­no­ści tych sub­kul­tur może­my dostrzec nawet dzi­siaj. Cze­go nie moż­na powie­dzieć o mode­lach kul­tu­ro­wych z lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Ostat­nia deka­da dwu­dzie­ste­go wie­ku to rów­nia pochy­ła; coraz mniej inte­re­su­ją­ce poglą­dy, coraz bar­dziej skła­nia­ją­ce się do orto­dok­syj­nej poli­tycz­nej popraw­no­ści. Czy tak wła­śnie wyglą­da vox adu­le­scen­tiae naszej współ­cze­snej rze­czy­wi­sto­ści? Oba­wiam się, że tak. Zabu­rzo­ne rela­cje inter­per­so­nal­ne, nega­cja war­to­ści i kul­tu­ro­wych wzor­ców, brak auto­ry­te­tów, wykre­śle­nie ze słow­ni­ka poję­cio­we­go takich ter­mi­nów jak „ety­ka”, a rów­no­cze­śnie bez­barw­ność i nie­zdol­ność podej­mo­wa­nia decy­zji – oto fru­stru­ją­cy obraz mło­dzie­ży. Bar­dzo istot­ną rze­czą dla sub­kul­tu­ry jest posia­da­nie kon­kret­ne­go, mają­ce­go cha­rak­ter sym­bo­lu miej­sca – „ago­ry”, gdzie moż­na powie­dzieć świa­tu: „patrz­cie, to my, sil­ni, zwar­ci i goto­wi do kon­fron­ta­cji”. Dla ruchu pun­kroc­ko­we­go był to nie­wąt­pli­wie festi­wal w Jaro­ci­nie, obec­nie mek­ką dla wie­lu sub­kul­tur jest Przy­sta­nek Wood­stock. Czy dora­sta­ją­ce poko­le­nie będzie potra­fi­ło stwo­rzyć sobie wła­sne sym­bo­licz­ne forum? Czy pozo­sta­nie nim tyl­ko Internet?

Czę­sto spo­ty­kam się z mło­dy­mi ludź­mi, roz­ma­wiam z nimi na temat zain­te­re­so­wań, celów, przy­szło­ści, poglą­dów i nie­zmien­nie jestem zde­gu­sto­wa­ny ich bez­tro­ską i bra­kiem per­spek­tyw. Nie chcę krzyw­dzić dora­sta­ją­ce­go poko­le­nia stwier­dze­niem, że jedy­nym ich w życiu celem jest „nie­zły ubaw, ścią­gnię­ta chmu­ra tra­wy, kil­ka bro­wa­rów i faj­na laska”, bo było­by to z mojej stro­ny nie­spra­wie­dli­we, ale nie­wąt­pli­wie powyż­sze stwier­dze­nie może scha­rak­te­ry­zo­wać podej­ście do życia wie­lu mło­dych ludzi.

Czy jest jakieś wyj­ście z tej pato­wej sytu­acji? Mógł­bym się uża­lać nad mło­dzie­żą jesz­cze dłu­go, ale prze­cież nie o to cho­dzi. Nie cho­dzi też o to, żebym nawo­ły­wał do kru­cja­ty mają­cej na celu „napra­wę” nasto­lat­ków. To oni i tyl­ko oni sami mogą sobie pomóc. Koniecz­na jest dia­me­tral­na zmia­na w ich spo­so­bie myśle­nia, poj­mo­wa­nia świa­ta i zna­le­zie­nia sobie w nim miej­sca. Zabrzmi to kacer­sko, ale lepiej żeby mło­dzi ludzie zafun­do­wa­li nam rewo­lu­cję, niż żeby pozo­sta­wa­li tacy nija­cy i bez pomy­słów. Kto wie? W każ­dym razie w obec­nej chwi­li nie ma za bar­dzo na co liczyć. A szkoda.